Ehh… jedyne słowo jakie dobrze oddaje specyfikę tego filmu to „głupiutki”.
W zamierzeniu twórców miał to być komediowy hołd dla Lovecrafta z masą nawiązań, fajną fabułą i zapewne interesującymi wątkami.
Wyszła jednak z tego papka, która z dość dużym trudem utrzyma fana twórczości pana „L”, a co dopiero mówiąc o ludziach, którzy nie mają styczności z takim klimatem.
Historia ta przedstawia perypetie rysownika, który na domiar złego jest prawiczkiem, flegmatykiem i mieszka z tworzącą dziwaczną pseudo muzykę babeczką
Chcąc stracić dziewictwo umawia się z tytułową „call girl” która ma powyżej dupy dziwne znamię. Jej z kolei szuka kult, która ma zamiar z jej pomocą obudzić Wielkich Przedwiecznych z Cthulhu na czele i zakończyć erę panowania ludzi.
Jest tu jednooka babcia, bezdomna wersja Michonne z Walking Dead, zgraja dziwacznych demonicznych żywych trupów, kilka plastkikowych efektów gore i to by było na tyle.
Aha, zapomniałbym oczywiście o gigantycznym fallusie potworze, to przecież najważniejsza rzecz.
Nie znalazłem tu ani jednej rzeczy, która spowodowałaby u mnie choć cień uśmiechu czy ekscytacji. Wszystko było zrobione poprawnie, ale każdy aspekt filmu jest mocno przeciętny, to też ewentualnie mogę polecić to fanom mitologii Cthulhu i nikomu więcej.