Nie wiem czemu, ale miałem przeświadczenie, że film „Bed of the dead” to będą jakieś jaja. No wiecie coś jak „Goal of the dead”, „Zombie Stripers”i inne takie. Łóżko? Martwe łóżko? Nie zalatuje to na pozór zgrywą trochę? Do obejrzenia przekonała mnie siostra żony, która jest fanką horrorów, i która już raz go widziała. Stwierdziła, że jest całkiem całkiem.
Obraz faktycznie opowiada o nawiedzonym łóżku. Nie zniechęciło mnie to absolutnie, bo już pierwsza scena mnie zajarała. Mamy tajemniczą mroczną sektę (kaptury, symbole, sztylety, inkantacje i inne rekwizyty), która wykonuje jakiś bluźnierczy rytuał. Naprawdę jest to klimatyczne-jest ofiara, wieszanie, patroszenie, krew, zwłoki, flaki i atmosferyczne zawodzenia. Naprawdę mnie to kupiło i poczułem, że oglądam horror w starym, dobrym stylu. Po scenie mamy przeskok czasowy. Dwie pary młodych ludzi świętują urodziny jednego chłopaka z paczki i w tym celu wynajmują „pokój miłości” w burdelu hotelu. Niestety dla nich okazuje się, że w owym pokoju stoi wielkie łoże, które niechcący zostało zrobione z drewna pochodzącego z drzewa, na którym pokazana wcześniej sekta oprawiała swoje ofiary. Brzmi śmiesznie? Banalnie? Może. Sam nie wiem. Nieważne.
„Bed of the dead” jest rzeczywiście obrazem w takim starym stylu. I nie tylko, że w starym, ale w takim wzorcowo horrorowo horrowym. Traktuję to jako zaletę. W treści skojarzył mi się z książkami Mastertona (uwielbiam!) a w formie z erą VHS (uwielbiam!). Mamy tu (podobnie jak często u Pana Grahama) nawiedzony, nasiąknięty okultyzmem przedmiot, który stanowi śmiertelne zagrożenie; mamy aspekty trochę fantastyczne (jak np. manipulowanie czasem w „Valhali” brytyjskiego pisarza), mamy kilka krwawych i mocnych scen.
No właśnie, muszę wspomnieć o tzw. ” momentach (w sensie horrowym). Generalnie film jest klimatyczny i nastrojowy (niektóre kadry, muzyka i ogólnie pomysł i jego wyegzekwowanie), ale jak już dochodzi co do czego, to jest też ostro. Oczywiście nie jest to „The butcher” czy inna „świnka morska”, ale też kamera nie ucieka od „momentów”. Jest właśnie mniej więcej tak jak w latach 90-tych (patrz np. „Koszmar z ulicy Wiązów”), są zwęglone zwłoki, trzaskające jak zapałki kończyny, krew, jakieś patroszenie i inne podobne atrakcje. Ale jest to podane w sposób klimatyczny i atrakcyjny wizualnie. W ogóle cały entourage jest jakby wzięty z podręcznika do nakręcenia modelowego horroru. Typowe? Może. Ale takie znajome w pozytywny sposób.
Co do pozostałych aspektów, to aktorstwo jest ani złe ani dobre, z dwoma wyjątkami. Aktor główny jakoś nie pasuje do odgrywanej postaci i generalnie zamula (wyjątek negatywny) a aktor odtwarzający właściciela hoteloburdelu jest świetny (wyjątek pozytywny). Szkoda, że hotelarz ma tylko parę scen, bo naprawdę jest, jak to się mówi z angielska, „hillarious”. Pozostałe postacie są okej, dziewczyny wyglądają ładnie, a faceci? A kto by się tam nimi przejmował:P
Ogólnie muszę stwierdzić, że „Bed of the dead” jest takim modelowym horrorem. Nie przypadkowo porównałem jego fabułę do tego, czym raczy nas w książkach Graham Masterton. Czytając go przecież ma się wrażenie, że posługuje się on w twórczości jednym patentem na zgrabnie skrojony utwór grozy. Patentem, który bardzo lubimy. I tu tak właśnie jest. Historia nie jest super głęboka, zrobiona ze sprawdzonych elementów, ale dość pomysłowo powiązanych, tworzących ciekawą, wciągającą i tajemniczą całość. Wizualnie i pod względem straszenia film sięga też po wypróbowane elementy, które dobrze zapodane, sprawdzą się zawsze. „Bed of the dead” Ameryki nie odkrywa, ale przyczepić tym bardziej nie ma się do czego. Ważne żeby bawił. A bawi.
http://horroryonline.pl/film/bed-of-the-dead-2016/4430