RE-ANIMATOR
Lubicie Lovecrafta? Ja też jakoś nieszczególnie. Gówniarzem będąc, zraziłem się kapkę czytając jego wczesne opowiadania, tak więc wiele lat minęło, nim dałem szansę temu tytułowi. Dopiero wczoraj, kiedy to Morfeusz wybitnie spóźniał się z planowaną wizytą, doznałem przyjemności obejrzenia tego popierdolonego, niczym idea celibatu filmu.
Herbert West, błyskotliwy student medycyny o aparycji nazisty-pedofila, po przeprowadzeniu eksperymentów na psach i kotach, które dzięki zielonemu, oczojebnemu płynowi przywrócił do życia, postanawia spróbować sprowadzić z zaświatów przedstawiciela gatunku homo-sapiens. Wraz z Danielem Cainem, będącym w narzeczeństwie z córką dyrektora szpitala, udając trupa, wślizguje się do kostnicy, gdzie razem ze swym wesołym kompanem, wstrzykują specyfik ludzkim zwłokom. Na ich nieszczęście, ożywione w ten sposób ciała wykazują zwiększoną siłę i agresję, a że spokojne reakcje nie leżą w ich naturze, jatka jest nieunikniona.
Około drugiej w nocy, gdy już „Re-Animator” przeleciał przeze mnie, niczym gówno przez jelita gęsi, zdałem sobie sprawę, że grzechem byłoby nie oglądnąć następnych części. Sam obraz przypomina nieco „Martwice mózgu” Jacksona, połączoną z „Smętarzem dla zwierzaków” Kinga. Ogląda się to po prostu zajebiście, reżyser powoli wkręca widza w fabułę, co jakiś czas pokrapiając wszystko pewną ilością płynu mózgowego oraz innych smacznych substancji.
Najbardziej jednak rozpierdolił mnie finał, niby nic oryginalnego, ale oglądało się go z niekłamaną przyjemnością. Atak jelitami, masowa rezurekcja oraz gra wstępna w wykonaniu ożywieńca i młodej kobitki robią wrażenie. Można oglądać w ciemno, kropa.
Dla zainteresowanych:
http://www.youtube.com/watch?v=0NBmN44ow1c
Werdykt: