MEGAPIRANHA – MEGA PIRANIA
Znowu kurwa to samo. Mutacje, przerośnięte ryby, genetyka oraz cała masa oryginalności wypływającej z tego filmu, niczym krew z ubojni. Pieprzę od rzeczy? Przekonacie się, że jednak nie.
W życiu nie widziałem, żeby reżyser filmu aż tyle wymagał od operatorów kamer. Nawet ujęcia budynków, ulic i przekradającego się przez bazę agenta do zadań specjalnych okraszone są niesamowicie spektakurwalarnymi zagrywkami, rodem z trylogii braci Wachowskich.
Ale do rzeczy, film opowiada o gigantycznych piraniach, które poprzez babranie się w ich genach, co 24 godziny podwajają swą objętość. W końcu suki stają się tak wielkie, że zachapanie śmigłowca to fraszka nawet dla pojedynczej, odpowiednio zmotywowanej sztuki.
Mamy tutaj twardogłowego, napakowanego agenta, przymilną panią genetykolog oraz czarny charakter, w postaci wrogo nastawionego do wszystkiego co żyje dowódcy pewnej bazy.
Dalej jest tak jak zawsze, zmasowany atak piranii, odwet ludzi i oklepany jak mój tyłek finał. Innymi słowy, kompletne badziewie.
Dla zainteresowanych:
Werdykt: