Zarówno męskie, jak i damskie narządy płciowe, potrafią czasem zrobić właścicielowi nielichego psikusa, po którym przez rok schowa się do dziury i wyściubi z niej nos dopiero w dniu wyjazdu z kraju. Takie są fakty i nie ma absolutnie żadnego sensu, żebyście się ze mną kłócili. Dobra?
Dla przykładu, mnie samemu kiedyś się to zdarzyło. Byłem wtedy na majówce i szykowałem się do ostrej popijawy, a ze mną przy ognisku siedziały moje trzy kumpele. Wtedy zaczęło się dziać! Podszedłem do nich i… zaraz. Nie znamy się aż tak dobrze, żebym wam się zwierzał. Wróćmy do recenzji.
Bohaterką tego starawego dzieła jest blond panienka, która w szczególny sposób straciła chłopaka. Tuż po seksie, jej własna wagina zwyzywała go jak pospolitego padalca, a ten walnąwszy focha nie z tej ziemi chłodno pożegnał się ze swoją panienką i tyle go było widać.
To jednak dopiero początek problemów, jakie parszywy Vaginator zamierza przysporzyć swej właścicielce. Żeby daleko nie brnąć, zapowiem wam tylko, że śpiewa z nią na scenie przy akompaniamencie orkiestry czy próbuje skusić na seks policjanta wypisującego mandat za parkowanie po niewłaściwej stronie ulicy.
W końcu obie stają się sławne i nie mogą odpędzić się od fotoreporterów, ale szybko zaczyna dochodzić między nimi do utarczek słownych…. bo jakich innych, no nie? Gdy wszystko ma skończyć się tragicznie, nagle nadchodzi wybawienie.
Nie będę spoilerował jakie, ale jeśli widzieliście film „Penisella” (recka oczywiście jest na blogu) to skumacie temat.
„Chaterrbox” to bardzo luźna komedyjka kręcona w starym stylu i choć przypadnie ona do gustu raczej wyłącznie fanom staroci, to jest ona w swej prostocie bardzo pocieszna. Jeśli nie spodziewacie się retro pornosa i nie przeszkadza wam staroszkolny klimat, to jest szansa, że będziecie się fajnie bawić. Basta!