PUMPKINHEAD 3: ASHES TO ASHES
–
DYNIOGŁOWY 3: W PROCH SIĘ OBRÓCISZ
Gdy policja jest bezsilna, prawo kuleje, a Avengersi zwolnili się z pracy, przez niedostateczne dofinansowanie, pozostaje wam tylko jedno. Usiąść na tapczanie, walnąć pół litra na łeb i zalać się łzami jak ostatni wymoczek.
Jeśli jednak macie na tyle szczęścia, to być może w okolicznych lasach mieszka wiedźma, która potrafi za pomocą krwawych rytuałów naprawić nieco wyrządzonego wam zła i niejako przy okazji, wyrządzić go jeszcze więcej postronnym ludziom.
Ale od początku. Miejscowy doktor, prócz leczenia zwykłych dolegliwości mieszkańców, zajmuje się także sprzedawaniem organów na czarnym rynku, a pomaga mu w tym grupka cwaniaczków płci obojga. Przez przypadek działania szajki wychodzą na światło dzienne i choć sam doktorek nie jest podejrzanym, to policja znajduje w okolicy ich schronienia kilkanaście ciał w różnych fazach rozkładu.
Kilku miejscowych odnajduje wśród trupów swych krewnych, dzieci i znajomych, tak więc nie mogą tego puścić płazem młodocianym rzezimieszkom.
Dzięki wspomnianej przeze mnie wiedźmie wzywają Dyniogłowego, stwora, który nie przejmując się widownią oraz przypadkowymi ofiarami rusza w pogoń za mordercami, by naprawić krzywdy uczynione rodzinom ofiar, które teraz złączone są z potworem przez krew, tak więc czują wszystkie okropieństwa, jakie monstrum czyni innym.
Tutaj zatrzymajmy się, bo muszę wam powiedzieć o dwóch rzeczach, które są zdecydowanymi minusami tej produkcji. Pierwszą jest wykonanie Dyniogłowego w chwilach, gdzie nie jest to facet w animatronicznym, gumowym kostiumie (co wygląda świetnie). Chodzi oczywiście o efekty komputerowe, które wyglądają cholernie pokracznie i bardzo rzutują na jakości filmu.
Drugim, poważniejszym zmartwieniem jest fabuła. Pełna dziur, nielogiczności i pisana prawdopodobnie podczas posiadówek na kiblu, spowodowanych przez nieumiarkowane pożeranie burrito przez leniwego scenarzystę. Naprawdę jest aż tak źle, bo nawet bohaterowie przedstawieni są jedynie „po łebkach” i prawie nic o nich nie wiemy, a stanowią tylko żywe worki z krwią czekające na wypatrzoszenie.
Miło oglądało się tu natomiast dwie ikony filmów grozy, a konkretnie Lance’a Henriksena (Obcy, Potwór) i Doug’a Bradley’a (Pinhead z serii „Hellraiser”), ale pomimo ich występu i świetnie prezentującego się animatronicznego stwora, niewiele jest tu do podziwiania.
Szkoda, bo miałem ochotę na coś porządnego.
Dla zainteresowanych:
Werdykt: