Czas wreszcie finalizować cykl recenzji horrorów roku 2108, w końcu majówka za pasem a my zamulamy. Tym razem na tapetę dzieło, które zapowiadało się jako jeden z najsolidniejszych kandydatów do tytułu najlepszego horroru roku. Suspiria. Długo zwlekaliśmy z ocenieniem owego filmu, gdyż jest to obraz z gatunku „nie ma tak, że dobrze albo, że niedobrze”. Oczywiście swoje zdanie mamy, ale jest ono całkowicie subiektywne, bo Suspiria to jeden z tych obrazów, o którym można by jednoznacznie stwierdzić, że się udał, lub też, że nie, tym bardziej, że jest on mocno inspirowany jednym z najważniejszych horrorów w historii, a na pewno n najważniejszych z podgatunku giallo.
Punkt wyjściowy fabuły jest w zasadzie identyczny jak w kultowym obrazie Argento. Do renomowanej szkoły tańca przybywa nowa, młoda i utalentowana uczennica (w tej roli Dakota Jonhson). Okazuje się, że w owej szkole niedawno zaginęła inna tancerka, ale okazuje się, że kadra niezbyt się tym przejmuje. Oczywiście uczelnia skrywa tajemnica, które nowo przybyła zaczyna powoli odkrywać. Historia jest więc w zarysie identyczna jak w pierwowzorze (nie licząc takich detali jak inny czas i miejsce akcji), ale oczywiście jak zawsze diabeł tkwi w szczegółach.
Siłą oryginalnej Suspirii (poza niesamowitą atmosferą i oszałamiającą warstwą wizualną) była tajemnica kryjąca się za murami uczelni. W nowej wersji oczywiście (dla każdego, kto zna oryginał) z tajemnicy nici, więc twórcy postanowili pójść jedyną zdaje się słuszną drogą. Elementom, które były bezbłędne w oryginale poświęcili co najmniej tyle samo uwagi (klimat) i uwspółcześnili stosując nowoczesne środki wyrazu ( warstwa wizualna), natomiast z rzeczy, które pierwowzorze występowały, ale z różnych względów nie zostały w pełni rozwinięte, uczyniono główny element obrazu. Mam tu na myśli głównie aspekt symboliczny i metaforyczny (również wyrażany poprzez taniec) oraz mitologię wymyśloną przez Argento, której tylko ułamek dostajemy w pierwotnej wersji Suspirii.
Oszałamia przede wszystkim warstwa wizualna. Praca kamery, kolorystyka, muzyka, a nawet sceny gore to czysta poezja! Wykorzystano środki wyrazu charakterystyczne dla nowoczesnego kina i możliwe do zastosowania dzięki współczesnej technologii, przez co nie ma wrażenia powtarzania się patentów z pierwowzoru, za to zachowane jest „wizualne piękno grozy”. A jeśli o nim nowa, należy wspomnieć o scenach stricte horrorowych. W gruncie rzeczy nie ma ich aż tak wiele, ale to co dostajemy jest czymś po prostu kapitalnym! Jest w nich mrok, okultyzm, brutalność, oryginalność i wizja. To co się dzieje w końcówce pod względem wizualnym zadowoli bez wątpienia każdego szalonych horrorowych akcji, ale to co się dzieje po drodze, momentami jest oszałamiające. Po prostu horrorowa orgia i poezja tortur i masakry. To, co oglądamy w filmie moim zdaniem dorównuje kultowemu dołowi z drutem kolczastym z oryginalnej Suspirii a nawet „pięknym” masakrom z serii Hellraiser na czele z osławionym „Jezus zapłakał”. Nie pamiętam kiedy ostatnio w horrorze oglądałem coś takiego, i choćby z tego powodu Suspiria zasługuje na uznanie i dodatkową „czaszkę” do oceny.
Kolejnym wielkim plusem produkcji jest niesamowity klimat, dzielnie mierzący się z klimatem pierwowzoru. Budowany jest inaczej niż w dziele Argento (między innymi poprzez piękne i liryczne sceny tańca), ale uczucie w trakcie seansu jest praktycznie takie samo. A to bardzo dużo. W ogóle cały film jest podany tak, że klimat bierze tu górę nad fabułą. Suspiria nie mówi, a raczej oddziaływuje, nie przekazuje rozbudowanej historii, za to oferuje dwuznaczną skłaniającą do analizy metaforykę i fascynującą mitologię. Do tego dochodzi bardzo udana rola Dakoty Johnosn oraz zjawiskowa jak zawsze Tilda Swinton w drugoplanowej roli, w której jest naturalnie bezbłędna, hipnotyczna. Jednym słowem doskonała.
Chociaż z drugiej strony pochodną części wspomnianych plusów jest jeden, dla wielu pewnie spory minus. Otóż jak wspomniałem, fabuła nie jest rozbudowana, a w zasadzie jest prosta i w zestawieniu z pozostałymi elementami obrazu wydaje się mało istotna. Mamy tajemniczy klimat, ale samej tajemnicy nie ma (i dla tych, co znają oryginał, być jej nie może). Można wręcz stwierdzić, że gdyby pozbawić Suspirię całej jej poetyki i klimatu, byłaby ona po prostu nudna. Choć muszę też przyznać, że twórcom i tak udało się na końcu nieco zaskoczyć, choć nie wskakiwaniem elementów układanki na miejsce, a po prostu twistem, który nijak z fabuły nie wynikał (albo ja tego nie dostrzegłem). Ale fajny był.
W podsumowaniu muszę stwierdzić, że seans zaliczam do bardzo udanych. Suspirię oglądałem z zapartym tchem, jej klimat pochłania całkowicie, strona wizualna wraz ze scenami tańca i świetnym aktorstwem po prostu hipnotyzuje, a sceny grozy (szczególnie jedna) są czymś, co na długo zostanie w pamięci. Naprawdę takich akcji nie ogląda się często! Te wszystkie elementy wraz z sugestywnym budowaniem niepokojącego klimatu, czynią Suspirię dziełem bardziej lirycznym, nasyconym symboliką i metaforyką a także działającym w sposób zmysłowy niż „standardową” fabułą. Jednocześnie film nie koncertuje się w sposób nachalny na jakimś wydumanym przekazie (co pewnie niektórzy zarzucili by np filmowi Mother), jest raczej wizualną manifestacją mrocznej, pełnej grozy legendy, która poprzez swoją głębię i rozbudowaną mitologię, jakby mimochodem może skłonić do analizy i całkiem nie horrorowych przemyśleń. Ale i bez nich Suspiria jest w stanie wciągnąć i pochłonąć. Chociaż, żeby dodać przysłowiową łyżkę dziegciu, powiem, że gdyby nie doskonała warstwa wizualna i techniczna (w tym aktorstwo, praca kamery itd), może nie pochłaniała by tak bardzo.
Oczywiście jestem w stanie zrozumieć tych widzów, którzy powiedzą- „gdzie tu jest fabuła”, a co do symboliki metaforyki i prób poruszania pozornie głębszych a już na pewno nie horrowoych tematów stwierdzą „kogo to obchodzi”, albo „nie tego oczekuję od filmu grozy”. Takie narzekania będą w pełni zrozumiałe, zwłaszcza, że w oryginale jednak mamy te elementy, których zwykle w horrorze oczekujemy. W nowej wersji po prostu rozłożono akcenty inaczej. To co w dziele Argento było elementem głównym tu tylko zarysowano, za to to, co w starej Suspirii było smacznym dodatkiem w nowej jest podstawowym elementem opowiadanej historii. I dlatego można stwierdzić, że Suspira 2018 nie jest filmem dla każdego, albo raczej, żę nie jest to film na każdy czas. Po prostu trzeba mieć na coś takiego aktualnie ochotę. W swojej kategorii (nazwijmy to horrorem symbolicznym, do którego zaliczyłbym np Mother, Braid czy Begotten) nowa Suspiria jest filmem bezbłędnym a jej wady wynikają głównie z samych wad owej kategorii. Jednak bardzo dobrze, że takie filmy powstają, ale dobrze też, że nie za często.
P.S Ostatnio oglądaliśmy „horror” Braid, przy którym Suspiria jest prostą i banalną opowiastką. Ale to tylko świadczy dobrze o recenzowanym tytule, bo pomimo symboliki, metaforyki i próby skłonienia dyskusji o tym, co właśnie zobaczyliśmy i o co właściwie chodzi (co charakteryzuje „horrory symboliczne”) jest on dziełem wystarczająco przystępnym i nieprzekomibnowanym.