Głosowania na kolejną recenzję na fan page’u dobryhorror co raz bardziej mi się podobają. Wyłaniają bowiem do kolejnego wpisu akurat ten tytuł, który bardzo chcę zrecenzować, bo tak mi się podobał. Albo mam porządny horrorowy gust jak głosujący, wśród których (no irony) jest sporo wybitnych znawców kina grozy albo też taki ze mnie konformista i akurat podoba mi się to co innym. Albo też głosujący trollują i głosują na pozycje złe, licząc, że coś malowniczo zjadę. Ale takie rzeczy to bardziej na Galerii Horroru. Łotever.
Oczywiście Ash kontra Martwe Zło (tłumaczę, że jest to serial) nie zjadę albowiem jak to mawia Mucha, która nie siada: no k***wa, nie da się. Jest to horrorowe piękno i dobro. A wiecie dlaczego?
Chodzi tu o niepodrabialność. Jest coś takiego o czym się mówi „klasa sama w sobie” albowiem przyrównywanie tego do czegokolwiek innego to przysłowiowe apples to oranges.Są takie motywy/marki/symbole, których próba podrobienia musi wyjść…..zawsze źle. Najlepszym przykładem w kinie grozy jest Robert Englund w roli Freddyego Krugera. Wszyscy wiemy jak się zakończyła próba zastąpienia Roberta kim innym. Martwe Zło jest jeszcze bardziej szczególnym przypadkiem albowiem nie chodzi o pojedynczą postać czy motyw, ale cały klimat jako taki, który zdają się rozumieć i czuć jedynie Sam Raimi i Bruce Campbell. Próbując wyjaśnić, co może wyjść bez tego rozumienia i czucia mógłbym rzucić swój standardowy suchar o filmie o Pam Grier bez Pam Grier. Albo przytoczyć anegdotę o Być jak John Malkovich, w którym Johna Malkovicha miałby grać kto inny niż John Malkovich.
Ale do zobrazowania niepowtarzalności klimatu Martwego Zła przychodzi mi do głowy jeszcze jedno porównanie. W kategorii komedii jest taka jedna podkategoria tj. filmy z Lesliem Nielsenem albo filmy Mela Brooksa. Ostatecznie ultimate combo czyli filmy Mela Brooksa z Lesliem Nielsenem. Jak ktoś oglądał, to wie o co chodzi. Da się je scharakteryzować opisem: komedia? Parodia? No właśnie.
Z Martwym Złem jest podobnie. Powiedzieć, że to czarna komedia, komedio-horror wypełniony campowym gore to jak nic nie powiedzieć. Ile jest takich filmów, w tym stanowiących wprost hołd lub naśladownictwo dla Martwego Zła ? Masa. Który zbliżył się do oryginału? Żaden. To są subtelne różnice, nawet trudno wytłumaczyć na czym polegają, ale zawsze naśladowcom wychodzi „prawie robi wielką różnicę”.
Ale wróćmy do serialu Ash kontra Martwe Zło. To jest 100% Martwego Zła w Martwym Źle! Nie będę obrażał ludzi, którzy trafili na ten blog, tłumacząc na czym polega ten klimat, bo wszyscy na pewno go znają. Można go kochać (likely) bądź nie (not likely), ale próżno go szukać, gdzie indziej, no chyba, że ktoś chce się wkurzyć jak na remakeu Koszmaru z ulicy Wiązów. Serial jest cudownie zabawny, wspaniale rozrywkowy, nawet najbardziej „pobandowe” żarty mają ten niepowtarzany urok, w którym można się jedynie zatracić. Ash kontra Martwe Zło opowiada o tym jak starzejący się Ash Williams ponowne korzysta z Neronomiconu i Zło odnajduje go ponownie i ponownie, po 30, czy iluś tam latach, musi się z nim zmierzyć. Motyw zgrany, ale zawsze spoko, a jego potencjał jest tu wykorzystany w 100%, w tym niepowtarzalnym stylu. Całość jest pełna gagów, czarno-komediowej grozy i uroku charakterystycznego tylko dla tej serii. Oczywiście też flaki ścielą się gęsto i często w ekwilibrystycznym stylu.
Wszystko ukazane w Ash kontra Martwe Zło sprawia wrażenie jakby wszyscy na planie i wokół niego się świetni bawili i to się udziela. Fanów serii nie trzeba dłużej namawiać, im wystarczyłoby zdanie o 100% klimatu. Tych którzy serii nie znają do zapoznania się z nią łącznie z samym serialem stanowiącym jego logiczną kontynuację, trzeba namawiać koniecznie. Ci którzy znają serię, ale jej nie lubią (są takie okazy?) również powinni się zapoznać z Ash kontra Martwe Zło, jest szansa, że jednak im się odmieni.
Naprawdę masa świetnej zabawy.