Pijany? Ja? Nie dotarłem jeszcze do krainy pijaków. Ale dostrzegam ją bez lunety
Jeśli pojmujesz, co mam na myśli, mój puchaty przyjacielu
Sandman. Władca Snów. Morfeusz. Sen z Nieskończonych.
Zebranie jego historii było moim, jak dotąd, najważniejszym komiksowym celem, odkąd tylko rozpocząłem swoją komiksową pasję. Realizacja tego celu zajęła mi około 3 lata i teraz, po ostatnim Międzynarodowym Festiwalu Komiksów i Gier, na który wybrałem się właśnie z jasno sprecyzowanym zamiarem zakupowym, mogę wreszcie powiedzieć: „Mamy to!”
I jednocześnie teraz, gdy ta historia dobiegła końca, pozostałem z dylematem, co do którego obawiałem się, że jego rozstrzygnięcie zająć mi może kolejne 3 lata. Otóż jak mam opisać i zrecenzować dzieło tego kalibru, bez wątpienia genialne, bez wątpienia kultowe, zasługujące na wszystkie pochwały jakimi się je obdarza? Jak mam opisać i zrecenzować najważniejszą opowieść grozy w historii komiksu, jeden z najlepszych komiksów w ogóle, jedną z najbardziej oryginalnych i bogatych w treści historii fantasy (nie tylko komiksu, ale możliwe, że literatury w ogóle), jedyny komiks, który dostał World Fantasy Award i w końcu być może najważniejsze dzieło Neila Gaimana – autora, który pod względem nietuzinkowości i bogactwa wyobraźni, wśród współczesnych pisarzy, nie ma wielu sobie równych (a może nawet nie ma ich wcale)?
I w końcu, jak mam opisać historię, o której sam, gdy żona mnie zapytała, o czym to jest, powiedziałem: naprawdę nie wiem, jak to wytłumaczyć (a musicie wiedzieć, że nie należę do ludzi mających problem z formułowaniem myśli)?
I teraz po skończonej lekturze ostatniego tomu, postanowiłem nie czekać aż ochłonę i przemyślę sobie wszelkie „za i przeciw” (co zaiste mogłoby mi zająć kolejne trzy lata), tylko zmierzyć się z tą recenzją, cały w emocjach, jakich lektura Sandmana mi dostarczyła.
Mógłbym napisać to, co napisałem przy okazji recenzji Sandman: Uwertura, że dzieło Gaimana jest tak bogate w nawiązania kulturowe, w symbole i motywy zaczerpnięte z literatury, filozofii, historii, religii, mitologii, że prawdopodobnie nie urodził się jeszcze czytelnik, który by je wszystkie wychwycił. I mógłbym dodać, że nie jest to tylko „sztuka dla sztuki” i puste popisywanie się erudycją, ale wręcz przeciwnie – wszystko służy spójności historii i pięknu świata przedstawionego. Rozpoznanie tego wszystkiego nie jest przy tym konieczne do pełnego cieszenia się Sandmanem. Jest to po prostu (ogromna) wartość dodana. Prawdziwa to sztuka.
Mógłbym napisać to, co napisałem przy okazji Śmierci, że Neil Gaiman ma niezwykłą umiejętność mówienia rzeczy ważnych, nie bójmy się użyć tego słowa – głębokich, w sposób niezwykle celny, przystępny, w sumie prosty, wolny od patosu, a w konsekwencji – w sposób skłaniający do myślenia.
To wszystko w Sandmanie jest w zakresie równie dużym, o ile nie większym, co w Uwerturze i w Śmierci.
Niemniej jednak, ponieważ już pisałem o tym w poprzednich recenzjach, a ma to w całości zastosowanie także do głównego cyklu Sandmana, postanowiłem się skupić na trochę innym aspekcie tego komiksu. Jednocześnie aspekt ten, jest trochę odpowiedzią na wcześniej przedstawione pytanie: o czym jest Sandman?
Po pewnym namyśle, dochodzę do wniosku, że całkiem trafną i sensowną odpowiedzią będzie: o wszystkim.
Wiesz co jest najlepsze w samolotach, poza orzeszkami w małych srebrnych torebkach?
Wyglądanie przez okno i patrzenie na chmury. Myślę wtedy, że mogłabym wybrać się po nich na spacer. Może to takie niezwykłe miejsce, gdzie wszystko jest w porządku? Czasami chodzę na spacer w chmurach. Zawsze jest jednak tak zimno, mokro i pusto.
Kiedy jednak wyglądam z samolotu widzę niezwykły świat.
I podoba mi się.
Bo jeżeli miałby poszukać najkrótszego sposobu scharakteryzowania tego, co czyni historię Sandmana tym, czym jest, wybrałbym dwa wyrazy: OPOWIEŚCI i WYOBRAŹNIA.
Opowieści, historie – Sandman jest nimi przesiąknięty, są one każdego „kalibru”, swoją ma tu każdy, wszystkie są wciągające, warte wysłuchania, zapoznania się. Mamy tu historie wielkie, których przebieg zatrząsł posadami uniwersum – historie rodziny Nieskończonych (Los, Śmierć, Zniszczenie, Rozpacz, Pożądanie i Maligna, która kiedyś była Marzeniem), opowieści o Aniołach i Demonach, o bogach (Loki!, Ishtar, Bast), o tym jak Lucyfer opuszcza Piekło, mamy przedstawione losy postaci historycznych (Szekspira, Oktawiana Augusta), mitologicznych i fantastycznych (Kaina i Abla, Cluracana i Nuali, Orfeusza) a końcu zwykłych ludzi (Lytty Hall, Foxglove i Hazel, Rose Walker i wielu innych). Swoje własne historie mają nawet koty, kruki, gawrony, pluszaki i lalki, sny i koszmary.
I to, co jest najsilniejszą stroną tego aspektu Sandmana i co czyni ten komiks tak genialnym (a co tak trudno mi objąć moim małym rozumkiem), jest to jaki wymiar te historie mają i w jaki sposób splatają się w jedną całość.
Losy zwykłych ludzi nabierają wymiaru niemal kosmologicznego, wpływają na bieg historii samych Nieskończonych, często w sposób… hmm… ostateczny. Wydarzenia historyczne okazują się mieć inne przyczyny i przebieg niż się wszystkim mogło wydawać. Historie istot, których istnienie przekracza granice czasu i przestrzeni są pełne ludzkich, intymnych (a w tym sensie „małych”) decyzji, pasji, namiętności i wątpliwości, a nawet pragnień, pasji, urazów i grzechów.
To sprawia, że wszystkie wątki i losy wszystkich postaci są JEDNOCZEŚNIE, z jednej strony bardzo subtelne, całkowicie osobiste, prywatne, życiowe, a z drugiej w jakimś sensie ponadczasowo-uniwersalne, w jakimś sensie o wymiarze przekraczającym postacie, których dotyczą. To zaś w sposób niemal magiczny uświadamia nam ich głębszy sens, a w dalszej kolejności skłania do refleksji daleko wykraczającej poza treść komiksu.
Taka jest też historia postaci tytułowej – samego Sandmana. Poznajemy go w niewoli u osób, które uwięziły go przez pomyłkę (tak naprawdę chcieli pojmać Śmierć – how cool is that?). Śledząc dalsze jego losy dowiemy się jak z tej niewoli się wydostał, co się stało podczas jego nieobecności i jakie konsekwencje rodzi brak Władcy Snów, dla ludzi, którzy nie mogą śnić lub śnią nie to co powinni, jak nasz bohater utracił moc i władzę nad Śnieniem i jak je potem odzyskał. Dowiadujemy się, co zrobił ze swoimi wrogami, poznajemy jego relacje z rodziną (rodzeństwem, synem), przyjaciółmi, podwładnymi, jego tworami, z istotami wyższymi (skomplikowane relacje z Lucyferem), postaciami historycznymi, wreszcie zwykłymi ludźmi.
A w toku tego wszystkiego poznajemy jego ludzką stronę, obserwujemy jak przeżywa zawody miłosne, dowiadujemy się (w pewnym sensie), co mu w duszy gra (if he ever had one), a wreszcie jesteśmy świadkami jego przemiany (głównie wskutek kontaktów ze śmiertelnikami), która ma pewne… reperkusje (ale o tym sza!).
I oprócz tego wieloaspektowego wymiaru każdej z historii, niesamowite jest też to, że wszystkie one (a przypomnieć należy, że Sandman oferuje ich dziesiątki) składają się spójnie na jedną niesamowitą opowieść, w której każdy ma rolę do odegrania, w której na koniec wszystko wskakuje na swoje miejsce i której finał, z początku nie do wyobrażenia, na koniec jawi nam się jako jedyny z możliwych. Wtręt dla komiksiarzy: jeśli wydaje wam się, że Rork ma misterną konstrukcję, w której na koniec wszystko okazuje się elementami perfekcyjnie zaprojektowanej i działającej narracyjnej machiny, to przeczytajcie Sandmana! Przy czym, uwaga, nie jest to kwestia takich czy innych rekwizytów, miejsc i czasów, zbiegów okoliczności czy zabiegów narracyjnych opartych na tychże, ale tego, że każda postać ma swoją rolę do odegrania w historii Sandmana.
Co do Wyobraźni to jest to Wyobraźnia przed duże W. Nie tylko jest źródłem tych wszystkich niesamowitych historii, ale dała nam świat nieporównywalny z niczym. Jest to świat, w którym bogowie wszelkich panteonów koegzystują, spiskują, a nawet flirtują między sobą. Odyn spotyka Anubisa, Loki spotyka Bast, Chaos spotyka anioły, Lucyfer oddaj klucze do piekła, ludzie kroczą w wymiarach boskich, zaś bogowie, demony, anioły, sny i koszmary kroczą wśród ludzi. Jest to świat, w którym Szekspir zawiera układ (sort of) o swój talent z jednym z Nieskończonych, sami Nieskończeni uczą się np. prowadzić auto. Jest to jednocześnie świat, w którym seryjni mordercy mają swoje zjazdy a gawrony swój sejm.
I to wszystko nie tylko jest szalenie spójne, ale talent pana Gaimana sprawia, że wydaje się, oczywiste, że tak wszystko musi wyglądać, że zdarzenia historyczne miały właśnie swoich zakulisowych, fantastycznych reżyserów, że poza naszym światem jest ten drugi – pełen magii i snów.
I jak ktoś, kiedyś, gdzieś powiedział: wszystko to fascynuje, lśni, tryska, brzmi i śpiewa.
Lecz w owych mglistych, zagubionych, ospałych chwilach pomiędzy jawą a prawdziwym snem
Będziesz pamiętać szepczące głosy bogów nieba i ziemi, piskliwy śmiech niewinnego chaosu,
Przerażony szelest chłodnego porządku. Głosy żywych, głosy umarłych
Już zawsze nawiedzać będą Twoje sny.
I ta wyobraźnia sprawia, że ten świat nikogo nie pozostawi obojętnym. I ta wyobraźnia sprawia, że te historie nikogo nie pozostawią obojętnym. O niektórych z nich będziecie myśleć długo. O innych bardzo długo. A o innych być może już zawsze. Są przepiękne, ciekawe, a jak już pojawia się groza, są przerażające. Wybaczcie mi górnolotne sformułowania, ale tak jak długo uważałem pojęcie katharsis w odniesieniu do obcowania z dziełem kultury (literackim na przykład), tak po Sandmanie musiałem jednak zrewidować dość mocno swoje poglądy na ten temat. W dziedzinie komiksu, chyba niewiele dzieł potrafi dostarczyć takich emocji. Parafrazując sformułowanie z innej recenzji (innego komiksu) napiszę, że Sandman „daleko wykracza poza granice medium”, w którym jest ujęty (to jest komiksu). W zasadzie oprócz Sandmana przychodzą mi do głowy jeszcze tylko dwa komiksy, którym udało się to osiągnąć, choć z zupełnie innych powodów tj. Maus i Watchmen (Strażnicy). Przy czym z tych trzech dzieł chyba właśnie w tym przekraczaniu Sandman idzie najdalej (Sorry, Alan). Choć w sumie nie powinien się obrazić zważywszy, że, jeśli plotka jest prawdziwa, przy pracach nad Strażnikami Moore konsultował się właśnie z Gaimanem.
-Zdawało mi się, że słyszę odgłos potężnych skrzydeł,
jak w koszmarze, który nawiedził mnie kiedy byłem chłopcem
-Bo słyszysz, lecz nie musisz się ich obawiać. Pomówmy o opowieściach i sztukach.
Podsumowując: opowieść (opowieści?) zamknięta (zamknięte?) w Sandmanie są tego kalibru, że nie ma nawet zbytniego sensu pisać o innych cechach tego komiksu zwykle poruszanych w recenzjach dzieł tego rodzaju. Powiedzieć, że historia broni się sama na wszystkich możliwych polach: koncepcyjnym, treściowym, narracyjnym, to jak nic nie powiedzieć. To jest truizm, ale to po prostu trzeba przeczytać.
Pewnie chcecie coś wiedzieć o rysunkach? No to są niesamowite, choć może nie wszystkie są w moim guście (w większości są), to wszystkie są po prostu idealnie, ale tak idealnie, pasujące do klimatu całości. I mamy tu kilka nazwisk największego kalibru (Kent Williams, Kelley Jones, Mat Wagner, Malcolm Jones III, Dave Mckean).
Wiem, to wszystko mało ma z recenzji, ale wołałem po prostu podzielić się odczuciami w sposób, który niczego nie zdradzi (bo to wszystko trzeba odkrywać samemu), ale zachęci do zapoznania się z Sandmanem. Bo warto, jak prawie z niczym innym.
-Tak naprawdę może być tylko jedno zakończenie każdej historii
-Tylko mi nie mów, że: żyli długo i szczęśliwie?
-Dokładnie