DUNGEONS & DRAGONS
–
LOCHY I SMOKI
No żeby szlag mnie jasny trafił! Tak gównianej fabuły i aktorstwa nie widziałem od dawien dawna, a że nie jest to syf pokroju „Birdemic” a niemalże Hollywoodzka produkcja, to szok był tym większy.
Jeremy Irons, który stara się grać tu złego i posępnego jak chuj wie kto maga, chce się uzyskać kontrolę nad magicznym berłem, które pozwoli mu okiełznać smoki, a w rezultacie objąć władzę nad królestwem.
Na przeciwko niego staje dwóch złodziei, z których jeden to lalusiowata pizda o jasnej karnacji, drugi natomiast jest połączeniem ograniczonego mentalnie współczesnego fanatyka gangsta rapu.
To, że chłop nie jest obwieszony świecącymi się jak psu jajca łańcuchami jest dla mnie rzeczą niezrozumiałą i lekko zastanawiającą.
W każdym razie, łącząc siły z młodą adeptką czarnoksięskich praktyk biegają po świecie, rozwiązują zagadki i okrakiem przechodzą przez upstrzone pułapkami labirynty.
Zarówno efekty specjalne i scenariusz stoją na niesamowicie żenującym poziomie, ale tym, co jest przysłowiowym gwoździem do trumny jest gra aktorska.
Absolutnie cała obsada w mniejszym (młoda czarodziejka) czy większym (Irons, złodziej-murzyn) stopniu partaczą i tak już gówniany wydźwięk produkcji swoimi pseudo-aktorskimi zagrywkami.
Jest to film wyłącznie dla ludzi, którzy urozmaicają sobie życie nacinając nadgarstki, podduszając się psią smyczą czy świadomie i bez maski wdychając ptasie odchody.
Mentalny rozpieprz gwarantowany.
Dla zainteresowanych:
Werdykt: