„Lekarstwo na życie” to, obok „Bye bye mana” i „Uciekaj”, jeden z najbardziej reklamowanych i propagowanych horrorów 2017 roku. I z całej tej trójki był tym obrazem, na który nakręciłem się najbardziej. Trailer „Bye bye mana” na moje wprawne horrorowe oko zapowiadał dobrze zrealizowaną sztampę (i raczej oko mnie nie zawiodło) zaś ze zwiastuna „Uciekaj” niewiele wynikało a w ogóle to wróżyło bardziej thriller niż typowe kino grozy. Jeśli natomiast chodzi o „Cure” for wellnes” to zapowiadało się, że film ten będzie miał wszystko co uwielbiam: mroczną tajemnicę, niepokojącą atmosferę, niebanalną intrygę, klimaty medyczno-psychiatryczne a nawet trochę golizny i obrzydliwości. A to wszystko w mistrzowskiej plastycznie realizacji. Dziwnym więc nie jest, że podpaliłem się niczym sufit w największym hicie drugiej płyty Bloodhound Gang. Ale czy obraz sprostał oczekiwaniom?
Punktem wyjścia fabuły jest misja młodego koropszczura, któremu pracodawca zlecił ściągnięcie z urlopu starego korposzczura. Stary korposzczur miał taką myśl, żeby „rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady Alpy”, a precyzyjnie rzecz ujmując- do górskiego sanatorium. Jak pomyślał, tak zrobił i tak się mu spodobało, że nie ma zamiaru wracać. Olewa super płatną pracę, swoich szefów i mega ważne korporacyjne obowiązki. Młody kolega po fachu rusza więc w góry ściągnąć go z powrotem. Ale oczywiście nie będzie to takie proste, gdyż starszy pan nie ma zamiaru opuszczać uzdrowiska, personel sanatorium, choć z pozoru życzliwy, wcale nie ułatwia sprawy a na dodatek młody bohater łamie nogę i musi zostać w owym przybytku dłużej niż planował. A szpital zdaje się skrywać mroczną tajemnicę.
Jak widać po opisie fabuły, historia wydaje się być co najmniej intrygująca. I tak jest w istocie. Klimat budowany jest powoli, akcja się snuje, dookoła bohatera dzieją się dziwne rzeczy. Pensjonariusze są jacyś dziwni, spokojni, ale nieskłonni do pomocy, po budynku snuje się jakaś młoda dziewczyna, hasła krzyżówek rozwiązywanych przez mieszkańców układają się w dziwne zwroty, kuracje, którym pensjonariusze są poddawani, dają niesamowite efekty, choć nie wiadomo, na czym polegają, a Lokharata (młody korposzczur) nawiedzają wizje (czy na pewno wizje?). Generalnie atmosfera jest niesamowita! Budowana jest z wielką znajomością rzeczy i naprawdę pochłania. Przypomina to, co można zobaczyć w „Wyspie tajemnic” a to mocna rekomendacja. Mi dodatkowo kojarzy się trochę z „Get out” czyli generalnie niby wszystko ładnie pięknie, ale przecież wiadomo, że jednak masakra. Złowieszcza atmosfera niepokoju trzyma tu taki poziom jak w „Uciekaj” o ile nie wyższy. Dodatkowo jest ona spotęgowana przez odpowiednio dobrane akcesoria i entourage, scenografię szpitala oraz ogólne mgliste przeczucie prowadzenia przez szalonych bawarskich doktorków jakichś zakazanych eksperymentów. Któż tego nie lubi?! Prócz tego, że atmosfera jest genialnie złowieszcza, to dodatkowo niesamowicie tajemnicza. Różne na pozór dziwaczne wątki podsuwane w toku historii zdają się obiecywać jakąś naprawdę misterną, „ryjącą psychę” intrygę.
To wszystko zapodane jest w sposób wysmakowany i plastycznie fenomenalny. Co jak co, ale reżyser naprawdę ma rękę do równocześnie pięknego jak i nastrojowego filmowania. Nie dość, że zdjęcia to uczta dla oczu, to jeszcze zwiększają stężenie „klimatyczności” i śmiem twierdzić, że gdyby nie one historia sama w sobie sporo by straciła. Niewątpliwie do plusów, poza klimatem i atmosferą tajemnicy podaną w naprawdę wspaniały technicznie i plastycznie sposób (podparty świetnym aktorstwem), należy zaliczyć także niezłe stężenie „obrzydliwości”. Naprawdę przy niektórych scenach się wzdrygałem, a nie jestem horrorowym nowicjuszem, Owych scen nie ma dużo, powiedziałbym, że w sam raz. W ten sposób właściwie „wybrzmiewają” i tworzą idealną kompozycję z senną, złowieszczą atmosferą.
Czyli co, film doskonały? Niestety nie. Klimat jest tak tajemniczy, a historia tak pełna dziwnych a zarazem mrocznych wątków, że widz spodziewa się czegoś niesamowitego, zakończenia, które poskładało by wszystkie elementy układanki w cudownie chory i rozwalający mózg sposób. Gdy w toku fabuły podsuwane są jednak pewne tropy, weteran horroru pomyśli prawdopodobnie- „coś tu sugerują, ale na pewno chodzi, o coś więcej”. Niestety, zakończenie jest jednak rozczarowujące. Niby wszystkie wątki wskakują na swoje miejsce i okazuje się, że nie było wśród nich zbędnych zapychaczy czy sztucznych „podbijaczy” atmosfery (tak jak to było w „Bye bye manie”), ale jednak końcówka jest standardowa, typowo horrorwa i „bez szału”. Nie dźwiga ciężaru oczekiwań, które rosną w trakcie trwania seansu. Poza tym film jest chyba trochę za długi i w środkowej części historia wydaje się dreptać w miejscu a nawet kręcić się w kółko.
Mimo wspomnianych wad, „Lekarstwo na życie” jest według mnie filmem wartym obejrzenia i w sumie naprawdę dobrym. Sfilmowany jest po prostu genialnie, zagrany bardzo dobrze a klimat i atmosfera oraz poczucie beznadziejności sytuacji, w jakiej znalazł się bohater, są niesamowicie złowieszcze, tajemnicze i przez to przykuwające uwagę przez cały seans. Dodatkowo mamy super horrorowe elementy: olbrzymi szpital, pełny korytarzy, piwnic i tajemnych pomieszczeń, liczącą setki lat legendę o zakazanych eksperymentach prowadzonych przez szalonych doktorów, oraz kilka naprawdę ostrych, przyprawiających o gęsią skórkę scen. I chociaż koniec końców „Cure for wellnes” nie spełnia wszystkich oczekiwań, to głównie dlatego, że chyba wysoko stawia poprzeczkę. Rozczarowująca końcówka to raptem kilka ostatnich minut więc, choć nie zaspokaja w pełni apetytu, który urósł w trakcie trwania senasu, to nie przekreśla całościowej przyjemności z oglądania. Cóż, że historia jest standardowa, skoro poprzez umiejętne stosowanie różnych elementów, wciąga i pochłania? Warto obejrzeć.
http://horroryonline.pl/film/lekarstwo-na-zycie-a-cure-for-wellness-2016/5440