Jako fan Grahama Mastertona i samozwańczy znawca jego twórczości, dzielę sobie ją (na potrzeby własnych o niej rozmyślań) zasadniczo na dwie kategorie. Pierwsza z nich to (jak ja to sobie nazywam) „oldschool Graham”, do której to szufladki/ kategorii wrzucam wszystkie te utwory, od których zaczynałem moją przygodę z pisarstwem Brytyjczyka czyli „Tengu”, „Manitou”, „Czarny Anioł”, „Rytuał”, „Bezsenni” i inne dzieła spod znaku „wywracania na lewą stronę”, „zjadania się żywcem” tudzież „wysysania wątroby na żywca przez słomkę”. W drugiej kategorii „newschool Graham” umieszczam utwory bardziej klimatyczne (i zwykle późniejsze pod względem chronologii, choć to nie reguła). Do tego wora wrzucam np „Panikę” czy cykl „Rook”, który, choć miewa mocne sceny, często obfituje też w klimaty a’la ghost story, tajemniczą atmosferę a czasem nawet coś na kształt zagadki kryminalnej (Syrena). Oczywiście obie kategorie mają wiele cech wspólnych: wielkiego, złego demona (zwykle z egzotycznej mitologii), faceta po przejściach w roli głównego bohatera (często towarzyszy mu syn) i tak dalej. Te dwie kategorie chyba jednak nie wyczerpują całego spektrum tematyki grozy w pisarstwie Mastertona- wertując internety doszedłem do wniosku, że w prozie Brytyjczyka można by wyróżnić jeszcze jedną kategorię, z którą jeszcze niestety nie miałem zbytnio do czynienia. Mam tu na myśli dość nowy cykl o detektyw Katie Maguiere (nie czytałem) a także minipowieść „Trauma” (czytałem). We wspomnianych dziełach główną bohaterką jest kobieta a utwory są (mam wrażenie) w gruncie rzeczy thrillerami i/lub kryminałami i choć pewnie mogą mieć wątki nadprzyrodzone („Trauma” ma, być może cykl o Katie Maguire też- nie wiem) to nie są to z pewnością klasyczne horrory. Dlaczego o tym piszę? Bo „Szkarłatną wdowę” wrzuciłbym właśnie do tej trzeciej szuflady. Oczywiście nie zdradzę czy książka ma wątki nadprzyrodzone, demony czy szatany, ale mogę zdradzić, że istotą fabuły jest tu zagadka kryminalna, thriller przeważa nad klasyczną powieścią grozy a główną bohaterką jest kobieta.
Rzecz dzieje się w XVIII wieku z początku w Anglii, ale głównie w małych miasteczku w Ameryce. Główna bohaterka-Beatrice- jest córką aptekarza, który ma smykałkę do swojego zawodu i zamiłowanie do eksperymentów. Dodatkowo swoją wiedzę przekazuje córce, która po śmierci matki pomaga ojcu w interesie. Gdy jednak on też umiera, Beatrice wyprowadza się do ciotki, a po latach, wraz z mężem pastorem, do Ameryki. Małżeństwo osiedla się w małej wiosce i wiedzie spokojny żywot do czasu, gdy w miejscowości (którą nota bene zamieszkuje religijna społeczność) zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Zwierzęta padają, dzieci chorują a przyczyny tych nieszczęść nie da się racjonalnie wyjaśnić. Dodatkowo znajdywane są ślady mogące świadczyć, że owe niewyjaśnione wydarzenia mają nadnaturalną przyczynę. Miejscowi podejrzewają ingerencję szatana, gdy tymczasem do miasteczka przybywa dziwny, ubrany na czarno jegomość, który twierdzi, że faktycznie demony maczały w tym wszystkim palce i obiecuje pomoc. Oczywiście nie za darmo. Tymczasem zaczynają ginąć ludzie. Cała społeczność wietrzy sprawki diabelskie i tylko Beatrice ma inne zdanie. Ale kto by tam słuchał w XVII wieku jakieś kobiety?
Muszę przyznać, że już po pobieżnym zagłębieniu się w historię czuć, że Masterton się przyłożył i włożył w „Szkarłatną wdowę” sporo serca. Samo odmalowanie realiów historycznych wymagało pewnego „researchu” i muszę przyznać, że wyszło to fajnie. Epoka nie jest tylko tłem dla samego bajeru. Nie gra też głównej roli, ale atmosfera jest wyczuwalna i ma wpływ na odbiór i samą akcję. Mieszkańcy są odpowiednio bogobojni, wiara w wiedźmy i gusła wciąż jest silna, co ma znaczenie w kontekście wydarzeń w miasteczku. Poza tym takie detale jak codzienne zajęcia kobiet czy elementy garderoby (męskie pończochy mwahaha) dodatkowo podkreślają realia. Ma to wszystko sens, jest bardzo przemyślane i „gra” . No i główna bohaterka! Tu też Masterton nie poleciał swoim schematem (jak to nie raz bywało). Oczywiście nie jest też mega oryginalna, ale jakaż to miła i fascynująca odmiana! XVII wieczna Vellma Dinkley?, porównanie oczywiście na wyrost, ale czy to nie fajowy pomysł? Z resztą „Szkarłatną wdowę” można porównać (przy odpowiednim DUŻYM dystansie do owego porównania) do „Imienia Róży” a przynajmniej wątku kryminalnego owego arcydzieła. Wszyscy dookoła doszukują się ingerencji szatana, a tylko jedna osoba szuka racjonalnego wytłumaczenia wydarzeń, które teoretycznie racjonalnie wytłumaczyć się nie da. Na dodatek to kobieta, którą z racji płci mało kto traktuje poważnie. Owa niewiasta ma jednak olbrzymią wiedzę, z którą z resztą się kryję, by samą nie popaść być może w podejrzenia. Niby prosty pomysł, ale czy nie nośny? Ano właśnie. Fajnie, też że Masterton zgodnie z prawidłami powieści kryminalnej daje czytelnikowi więcej niż jednego podejrzanego, każe mu w co najmniej jednym miejscu zwątpić w słuszność osądu i nie odkrywa jednoznacznie w toku fabuły motywów zbrodni. Oczywiście jest to zrobione tak podręcznikowo i bez nowatorstwa, ale, po raz kolejny, jest to po prostu fajne i przemyślane.
„Szkarłatna wdowa” jest nietypową książką Mastertona w najlepszym tego stwierdzenia rozumieniu. Nie jest to rzeźnia, nie jest to „demon- ghost story frenzy” (wiem-karkołomny zwrot), nie ma standardowego faceta po przejściach w roli głównego bohatera. Wszystko jest inaczej i wszystko jest jakby bardziej przemyślane pod kątem zapewnienia frajdy z lektury. Realia są ciekawe, odmalowane z pietyzmem i mające wpływ na odbiór i przebieg fabuły, sama historia, choć w sumie standardowa, jest „wyreżyserowana” według wszelkich prawideł tego typu opowieści, więc jest w zasadzie samograjem, a główna bohaterka jest dobrze pomyślana i aż się chce, żeby postać została bardziej rozwinięta. Jest naprawdę fajna, ale wyczuwam, że mogłaby być świetna. W ogóle czytając „Szkarłatną wdowę” nie miałem wrażenia, jakbym czytał Mastertona- powieść jest w jego prozie pewną nową jakością. Książkę pochłonąłem w dwa dni, nie mogąc się oderwać i w sumie, choć historia jest w miarę standardowa , to, w kontekście pisarstwa Brytyjczyka, to jednak pewne zaskoczenie. „Szkarłatna wdowa” to po prostu fajowa książka. Liczę, że Beatrice powróci w kolejnych.