Nie jest tajemnicą, że na nasze (adminów tego bloga) doświadczenia z dziedziny literatury grozy składa się lektura głównie dwóch autorów- Stephena Kinga i Grahama Mastertona. Oczywiście mieliśmy też do czynienia z innymi pisarzami, ale dwóch wymienionych mamy ogarniętych naprawdę mocno. I obu bardzo lubimy. Co jest trochę dziwne, bo przecież stylem odbiegają od siebie biegunowo. Masterton jest znany z krótkich w sumie powieści, w których króluje krew, przemoc, brutalność, mocne sceny seksu a szwarccharakterami są demony wyjęte z różnych kultur i wierzeń; Stephen natomiast to król długich, ciągnących się fabuł, z licznymi wątkami obyczajowymi, opasłych tomisk, w których wszechobecna jest niepokojąca atmosfera wypełniona typowo ludzkimi lękami, u których podstaw, co prawda, stoją często siły nadprzyrodzone, lecz są one zwykle nieuchwytne, nienamacalne, nienazwane. Często też charakterystyczne cechy prozy obu panów, mogą się jawić zarówno jako zalety jak i wady. Ta ostatnia refleksja przyszła do mnie w trakcie lektury powieści Stephena Kinga pod tytułem „Bezsenność”, powieści, o której, przyznam szczerze, wcześniej (co dziwne) nie słyszałem. Ów fakt (że nie słyszałem) sprawił, że poczułem spore zaciekawienie. Początek jeszcze je spotęgował.
Mamy o to bohatera, starszego pana, Ralpha Robertsa, który boryka się z samotnością po śmierci żony. Nie ma co ze sobą zrobić a na dodatek sypia coraz gorzej. Monotonię egzystencji urozmaica sobie spacerami np. na pobliskie lotnisko. W czasie jednego z takich spacerów jest świadkiem wypadku samochodowego, którego uczestnikami są jego znajomi (w małych miasteczkach wszyscy się znają) Jeden z tych uczestników, zachowuje się co najmniej dziwnie, naskakuje na drugiego, grozi mu i rzuca o dziwne oskarżenia. Padają takie określenia jak „Karmazynowy Król”, „morderstwa nienarodzonych dzieci” i oskarżenia o spisek o biblijnym charakterze i zresztą na biblijną wręcz skalę. Lubię takie klimaty! Dalej z resztą okazuje się, że bezsenność Ralpha się pogłębia, zaczyna mieć on dziwne wizje (dostrzega „aury” ludzi i zwierząt), gdy tymczasem mieszkańcy miasteczka zaczynają zachowywać się nerwowo. Ma to związek z dysputą religijno- etyczną na temat aborcji pomiędzy zwolennikami obrony życia a aktywistami na rzecz obrony praw kobiet, którzy prowadzą ośrodek w miejscowości będącej miejscem akcji. Spór przybiera na sile, atmosfera jest napięta, dochodzi do aktów przemocy a tymczasem wizje bohatera stają się coraz bardziej rzeczywiste. W końcu pojawiają się w nich „mali, łysi doktorkowie”.
Fabuła wydaje się więc ciekawa a do tego nie jest to historia typowa dla Stephena Kinga, kojarzy się raczej (przynajmniej mnie) z Deanem Koontzem. No wiecie, takie trochę fantastyczne elementy typu inne wymiary, teleportacje, magiczne moce w stylu strzelania piorunami itd. Oczywiście teoretycznie nie jest to wada, ale w tym przypadku chyba trochę jest. Otóż fakt, że nie jest to „typowy King” sprawia, że książka jest pozbawiona „typowo kingowskiego” niepokojącego, tajemniczego klimatu. Oczywiście jest tajemnica z gatunku „o co w tym wszystkim chodzi”, ale atmosfery grozy i mroku nie ma w ogóle. „Bezsenność” jest natomiast „typowym Kingiem” w innym aspekcie- rozbudowanych wątków obyczajowych. Naturalnie trzymają one poziom, a poprzez uczynienie bohaterami ludzi w wieku emerytalnym, wydają się jeszcze bardziej interesujące. Tyle tylko, że w zestawieniu z fabułą w gruncie rzeczy nużą, nie są jednym ze środków do budowania atmosfery. Po prostu są. A dodać muszę, że nawet jak na standardy Kinga, „Bezsenność” jest sporą objętościowo pozycją.
Więcej zaczyna się dziać w drugiej połowie książki, ale wyjaśnienie dziwnych wydarzeń dostaje się prawie za jednym zamachem i sporo przed końcem lektury, więc zagadkowość szlag trafia. Zostają tylko wątki w stylu „musimy zapobiec katastrofie”. Inna rzecz, że wyjaśnienie jest samo w sobie ciekawe a nawet fascynujące. I muszę tu zdradzić, że nawiązuje mocno do uniwersum „Mrocznej wieży”. A jest to uniwersum niesamowite, szalone i w swej koncepcji jedyne w swoim rodzaju. W „Bezsenności” mamy krótkie łypnięcie okiem na ten świat i to już wystarczy, żeby połknąć bakcyla. Chociaż z drugiej strony, jeśli ktoś nie ma choćby minimalnej wiedzy o kosmologii „Mrocznej wieży” to może się okazać, że owo „łypnięcie okiem” będzie za krótkie, aby załapać, o co chodzi. Chociaż może nie, trochę jest wyjaśnione. W każdym razie, choć samo nawiązanie do monumentalnego cyklu o Rolandzie może się wydawać wadą, to fakt, że historia dzieje się właśnie tym a nie innym uniwersum, ja poczytuję za zaletę, gdyż jest to uniwersum po prostu niesamowite.
„Bezsenność” jest książką, która ma swoje plusy: ciekawe uniwersum, interesujących bohaterów oraz zagadkowość pierwszej połowy historii dzięki zastosowaniu elementów nietypowych dla Kinga, ale właśnie ta nietypowość z czasem zamienia się w wadę, gdyż nie mamy tej niepokojącej atmosfery charakterystycznej dla pisarza. Z kolei typowość w innym aspekcie czyli rozbudowanej obyczajówki też jest tu raczej minusem i też właśnie, przez brak atmosfery. Muszę przyznać, że męczyłem się z tą książką strasznie i poczułem ulgę, gdy wreszcie dotarłem do końca. Z drugiej strony zerknięcie do niesamowitego świata „Mrocznej Wieży” sprawiło, że połknąłem bakcyla i z pewnością zabiorę się za to monumentalne dzieło. Natomiast „Bezsenność” mogę polecić głównie zagorzałym fanom pisarza i oczywiście świata Rolanda z Gillead.