THE DEATH FACTORY
–
FABRYKA ŚMIERCI
Fani piercingu, modyfikacji ciała i błyszczących, nieporęcznych nakładek na paluchy zgromadźcie się!
Chcecie nauczyć się jak wzbudzać strach i podziw, a jednocześnie w lekko kiczowatym stylu poszpanować błyskotkami? Wystarczy, że zagracie rolę potwora w kolejnej części „Fabryki śmierci”.
Nie muszę wam chyba mówić o co biega w tym filmie, prawda…? No to powiem. Banda bezpłciowych jak polski rząd nastolatków wybiera się na imprezę do opuszczonej fabryki, gdzie niegdyś doszło do wycieku nielegalnych substancji chemicznych.
Jak wieść niesie, jedna z pracownic oszalała przez wpływ toksyn na jej mizerne ciałko i zaatakowała kilku ludzi ostro ich przy tym uszkadzając. Jeden z najlepiej poinformowanych w temacie młodzików uzmysławia reszcie ekipy, że od wielu lat ludzie znikają tutaj w tajemniczych okolicznościach.
Następnie okazuje się, że winna całemu bałaganowi jest obwieszona świecącym się jak psu jajca rupieciem dziewoja, która uwielbia zabijać i konsumować przedstawicieli własnego gatunku.
Z początku nastolatkowie kopulują ze sobą na potęgę lub też dopiero zaczynają podchody, by dobrać się do majtek wybranka, ale w końcu zaczynają niezbyt spektakularnie umierać.
Jeśli miałbym w kilku słowach określić cechy tej produkcji użyłbym takich:
Mintaj, Lampion oraz Bakłażan.
Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać… chodziło mi oczywiście o Schematyczny, Nudny oraz Przewidywalny.
Sytuację ratuje nieco brudny klimacik oraz lejąca się od czasu do czasu jucha, ale oprócz samych scen mordów, które jak z resztą mówiłem dupy nie urywają, nie ma tu nic interesującego.
A tak w ogóle… wspomniałem, że Ron Jeremy gra tu bezdomnego?
Dla zainteresowanych:
Werdykt:
Jeden komentarz
Twórcom musiała się spodobać "Laleczka Chucky" 😀