Johny ginie na końcu to drugi po Dreamland film, który kwalifikuję do kategorii dziwnych, dziwniejszych a nawet niebanalnych. Co więcej zdaje się on być, od Dreamland właśnie, nawet bardziej (nie sądziłem, że to możliwe) pokręcony. Zastanawiam się czy to nie jeden z najbardziej pokręconych filmów jakie widziałem.
Johny ginie na końcu oparty jest (nie wiem czy luźno czy bardzo, ale podobno w sposób okrojony) na książce pod tym samym tytułem. Fabuła przedstawia się mniej więcej tak: Na ulicznym rynku pojawia się nowy narkotyk zwany “sosem sojowym”. Dilerzy zachwalają go jako dostarczający niezwykłych doznań środek, który umożliwia podróż w czasie i przestrzeni. Zainteresowanie rośnie, a skutki stają się coraz bardziej niebezpieczne. Każdy bowiem, kto raz spróbuje tajemniczego specyfiku, przestaje być człowiekiem. Trudnej misji ratowania ludzkości przed zagładą podejmuje się dwóch nieudaczników, John i David (opis filmu za filmweb.pl).
To oczywiście niewiele mówi, a nawet jeśli, to kłamie bo to….trochę też nie jest do końca tak. W ogóle to nie wiadomo jak jest bo… Jony ginie na końcu to film podobny zupełnie do niczego.
W zasadzie jedyne skojarzenia jakie przychodzą mi do głowy to takie, że wygląda to jakby Harry i Llloyd (Głupi i głupszy) wzięli się (trochę z przymusu) za “saving people, hunting things, family bussiness” niczym Sam i Dean (Supernatural), a ich pierwsza misja związana był z narkotycznym tourem w stylu Roula Duke i Dr Gonzo (Las Vegas Parano).
Nie wiem czy w tym filmie jest tradycyjna fabuła, bo serio nie ogarniałem. Generalnie cały film to zbiór narkotycznych, absurdalnych, abstrakcyjnych skeczy, bardzo średnio powiązanych jakimś związkiem przyczynowo- skutkowym, ułożony achronologicznie, dodatkowo w taki sposób, że nie wiemy, co jest wizją narkotyczną bohaterów, co rzeczywistością, a co jeszcze czymś innym. Ponadto, w kwestii tytułowego spoilera, to Johny nie ginie na końcu, tylko w połowie, no chyba, że- co nie wykluczone biorąc pod uwagę konstrukcję akcji- koniec jest w połowie. Ale this shit doesn’t even matter bo potem i tak wraca, bardzo w stylu zabili go i uciekł.
W związku z tym wszystkim film można ocenić albo w ten sposób, że jest to majstersztyk komedio-horroru, albo że jest kompletnie bez sensu. Może prawda leży po środku i można się na tym filmie bawić jak na majstersztyku komedio horroru, zanim-zgodnie z mottem króla Juliana- dotrze do nas, że to bez sensu.
Ja, jako fan dowcipu w kinie grozy, oceniam Johny ginie na końcu pozytywnie. Grepsy są naprawdę w tym filmie udane, jakby chociaż postać coacha -mówcy motywacyjnego, będącego jednocześnie guru wszystkich łowców demonów np. dzięki temu, że potrafi takie sztuczki jak załatwienie parówko-golonko demona przez telefon, zanim jeszcze wejdzie na scenę wygłosić swój motywacyjny speech (coach, nie demon). W ogóle film zaczyna się w klimatach młodzieżowo imprezowych a kończy w alternatywnych światach, w których bohaterowie zwalczają bóstwa ala cthulu przy pomocy kijów baseballowych nabijanych gwoździami. A potem się okazuje, że to jeszcze nie koniec.
Generalnie powinno się ten film obejrzeć, choćby ze względu na ładunek oryginalności. Aczkolwiek wielu może nie przypaść do gustu, jako przykład bliski jakiemuś pokręconemu, abstrakcyjnemu rodzajowi “czystej formy”, gdzie chodzi tylko o coraz bardziej pokręcone pomysły. Ja się ubawiłem. I to nieźle. Poza tym jest całkiem przyzwoicie zagrany.