Jak już napisałem, w któreś tam recenzji, nie określałem się nigdy sam jako wielbiciel horroru z gatunku „Lovecraftian”, ale za każdym razem, gdy oglądałem film, który można tak zakwalifikować, podobał mi się on- raz bardziej, raz mniej, ale jak dotąd zawsze filmy z tego gatunku oceniałem pozytywnie. Podobała mi się La Harencia Valdemar, podobał mi się Z zaświatów, Necronomicon, Dagon. No więc, nic dziwnego, że w końcu musiałem sprawdzić też film o wielce enigmatycznym tytule Cthulu.
Przepis na standardowy, ale i dobry Lovecraftian (zostawmy trochę z boku Necronomicon, bo to antologia, czyli jednak trochę inna para….macek) to (jak też pisałem, w którejś tam recenzji) odpowiednio budujący tajemnicę i poczucie nieznanego początek oraz mocna pointa, która….zasadniczo niewiele wyjaśnia, ale podkreśla jeszcze bardziej aurę nieznanego, obudowując ją poczuciem takiej grozy, że nikt tego wyjaśnienia nie chce poznać.
I teraz tak- zasadniczo naprawdę trudno jest zrealizować oba te elementy na równym, bardzo dobrym poziomie. Jak dla mnie, udało się to na razie tylko La Harenci Valdemar, część pierwsza. Przykładowo taki Dagon bardzo ładnie początkowo budował narastający klimat lovecraftianskiego szaleństwa, a w końcówce, choć obfitującej w mocne sceny i niezłe „mięso”, które broniłyby się dobrze w „zwykłym” horrorze, zgubił trochę klimat Samotnika z Providence na rzecz bardziej typowej masakry.
Z kolei Cthlulu…..ma odwrotnie. Niestety główna część rozwoju akcji, która w zamierzeniu powinna budować napięcie jest często po prostu nudna. W zasadzie główny bohater trochę się snuje tu, a trochę tam. No, niby jest dość dziwnie, ale w moim odczuciu jest to dziwność niewiele mająca wspólnego z grozą mythosu cthulu. Często używam porównania do przysłowiowej „Śmierci w Wenecji”, jako że to ładny oneliner i uwielbiam takie suchary, ale akurat Cthulu, jak mało który film, naprawdę zasługuje (w pierwszej części obrazu) na miano filmu o…..Przedwiecznym w łódce.
Jeśli jednak ktoś zaczął czytanie recenzji od końca (Człowiek Beton pozdrawia Spoiler Mana) mógł się zdziwić dotychczas zaprezentowaną oceną, bo na końcu piszę, że film mi się podobał.
A podobał mi się albowiem od momentu kiedy główny bohater już czuje, że coś się święci (opętał ich zły duch:P) jest naprawdę mocno lovecraftowsko, dziwnie, schizowo i cały kult, na którego trop bohater wpada jest o wiele bardziej przedstawiony w klimacie mythosu i po prostu lepiej niż choćby ten z Dagona. A już dwuznaczna końcówka to mocny strzał macką między oczy. Jest groza i jest szaleństwo.
I z tych powodów film oceniam jako udany. Podobał mi się. Końcówka naprawdę robi.
A teraz załącznik do załącznika. Mimo powyższego, większości jednak film odradzam bo jest nastawiony wyłącznie na atmosferę wyzutą z fajerwerków efektów, czy dynamiczniejszej akcji i nawet na tle takich właśnie filmów, przez większość czasu bardzo się snuje, do tego jest to produkcja amatorska, bez budżetu, a zatem tak jak ja, na filmie, mogą się raczej ubawić bardziej doświadczeni (a nie- bez urazy-niedzielni) fani horroru i to tacy, którzy jednocześnie po pierwsze lubią Lovecrafta a po drugie nie przeszkadzają im (a może nawet też lubią) typowe „snuje”.