Na film Worry Dolls ostrzyłem sobie zęby, bowiem zapowiadał miks fajnych motywów (opętania, laleczki, voodoo, szaleni mordercy, dziwne zdarzenia, trochę kryminał, trochę occult/witches), które same w sobie są obiecujące, a co dopiero ich zgrabne zmieszanie, które może skutkować prawdziwą petardą grozy.
Niestety…miks nie jest zgrabny, a pojedyncze składniki- motywy są, ale jakoby ich nie było.
Ale po kolei. Film rozpoczyna się ucieczką dziewczyny z rąk szalonego zabójcy, który ma słabość do wielkich wierteł, małych laleczek i dziwnych znaków na ścianach. Na szczęście do akcji wkracza pewien detektyw i robi naszemu zabójcy jesień średniowiecza. Gdy stróż prawa ma opuścić miejsce zbrodni zabierając jako dowód dziwne, tytułowe laleczki, zjawia się pani o zdecydowanie haitańskiej urodzie i akcencie i wygłasza groźnie brzmiące kwestie domagając się zwrotu lalek. Nie dostaje ich, a niedługo potem miastem wstrząsa seria krwawych zbrodni, które zdają się mieć coś wspólnego z nieszczęsnymi laleczkami.
Wszystko to zasadniczo mogłoby gwarantować świetny horror, gdyby było opowiedziane w odpowiedni sposób. Wyobrażałbym to sobie przede wszystkim jako historię możliwe najbardziej osadzoną w klimatach mystery, w której detektyw znajduje efekty makabrycznych zbrodni i próbuje rozwiązać stojącą za nimi zagadkę, a widz stopniowo dowiaduje się coraz więcej, coraz bardziej mrocznych informacji wraz z bohaterem. Jednocześnie wątek opętania przez laleczki powinien być ukazany przez zobrazowanie stopniowego popadania w szaleństwo. Wszystko zaś powinno być tak spięte, aby nie dało się od razu powiązać brutalnych zabójstw w mieście z wpływem laleczek. Wtedy byśmy mogli dostać surową, tajemniczą historię w klimatach np. pierwszego sezonu True Detective.
Niestety tak nie jest. Twórcy poszli po linii najmniejszego oporu i od pierwszej (no dobra, od drugiej sceny) wszystko jest podane na tacy. Krwawe mordy są pokazane z góry i od razu, a wpływ laleczek wygląda tak, że ktoś tam sobie wiesza jedną taką na szyi, doznaje nagłej zmiany, oczywiście dodatkowo pokazanej fizycznie (w łopatologiczny sposób -zielenieje, charczy, oczka nabiegają krwią) po czym robi użytek z leżących pod ręką nożyczek, sekatora czy czego tam jeszcze. Przecież taki sposób opowiadania historii w ogóle czyni kolejne takie sceny zbędnymi bo nie budują one fabuły. Mogliby od razu przejść do finału. Oczywiście, mimo że widz wie wszystko od początku, nasz detektyw jest ślepy na wszystko i nic nie kuma, a koniec jest rozegrany tak, że jak już coś policjantowi zaświta, idzie po wyjaśnienia do szamanki voodoo, która pojawiła się na początku filmu i która oczywiście wszystko szczegółowo wyjaśnia. Po co ten cały środek? Może dla pokazania widowiskowych scen mordów, tyle, że nie, bo są strasznie odtwórcze. W konsekwencji dostajemy voodoo be klimatu, slasher bez napięcia, kryminał bez zagadki i opętanie bez tajemnicy.
Na dodatek wszystko jest źle zagrane. Bardzo od niechcenia i jakby za karę. Jak już ponadto napisałem sceny akcji choć wykonane przyzwoicie są strasznie odtwórcze.
Nie jest to film fatalny, tzn taki którego się nie da oglądać. Niestety jest nudny i nie wzbudza emocji, a elementy z których miał się składać niestety są w nim tylko formalnie, bez zachowania reguł ich wykorzystania, które stanowią o ich istocie. W konsekwencji można co najwyżej na raz i do zapomnienia.