Doskonale wiecie jak kocham niedorobione, niskobudżetowe, kłujące po patrzałkach efekty specjalne. W tej produkcji nie uświadczyłem ich tak wiele jak się spodziewałem, co można uznać za novum jeśli chodzi o tę wytwórnię.
Facet, który zagrał kiedyś „Spawna” i pizgnął epizodyczną rólkę w „Mrocznym rycerzu” tym razem zgrywa samotnego wilka walczącego po stronie policji przyszłości.
Po jednej z akcji w zniszczonych przedmieściach zostaje mu przydzielony android, który ma wspomóc go w zadaniach codziennego dnia.
Nie potrafi co prawda gotować szpinaku, ma wetknięty kołek w dupę, a poczucie humoru nie jest jego najmocniejszą cechą, ale trzeba przyznać, że czasem potrafi się przydać.
Zwłaszcza, że zostają wplątani w nielichą kabałę i wystawieni przez swoich własnych przełożonych… mogłem tego nie zdradzać, ale i tak można się tego domyślić po pierwszych 10 minutach, także możecie odłożyć ciężkie narzędzia.
Opowieść jest schematyczna i dość topornie skonstruowana, ale nie można tej produkcji odmówić uroku.
Pojawiają się tam lekko „Mad Maxowe” inspiracje, są tutaj kanibale, skażenie promieniowaniem i inne tego typu smaczki.
Nawet nie wiedziałem kiedy zniknęło mi półtorej godziny życia, a moim oczom ukazały się napisy końcowe.
Jeśli lubicie futurystyczne kino klasy B i nie przeszkadza wam niski budżet, zaopatrzcie się w dwa browarki i jakieś czipsy na zagrychę.