Gość, który maczał palce w „Insidious” oraz „Paranormal Activity” brał również udział w tworzeniu tego filmu, a piszę o tym nie bez przyczyny. Chcecie wiedzieć jak ta wiadomość mnie nastroiła?
Iście badziewnie, ponieważ obie te produkcje spowodowały u mnie jedynie nagły atak senności i wierzcie mi, że nie przekonały mnie gadki „speców” od horrorów, którzy piszczeli jak dziewczynki i lali pod siebie podczas oglądania tych leciwych horrorków.
Sorka ludziska, ale wspomniane przeze mnie przereklamowane „dzieła” nie dorównują nawet średniej jakości straszakom, a już o kultowych produkcjach nie wspominając. Tym większe było moje zaskoczenie, gdy „Zwierz” zaczął mnie sukcesywnie wciągać i do samego końca bawiłem się na nim naprawdę zacnie.
Pewien zarośnięty jak małpa, słusznego wzrostu facet zostaje oskarżony o brutalny mord na pewnej rodzinie. Ojciec skończył z wyrwaną szczęką, z dziecka został kadłubek, a matka… szkoda gadać.
Denaci wyglądają ohydnie, a liczba wyrwanych kończyn na metr kwadratowy jest naprawdę imponująca! Do tego blond paniusia która broni biednego i pogardzanego przez społeczeństwo wielkoluda będzie miała srogo przewalone o ile okaże się, że gigant naprawdę jest agresywny… a jest?
Sami się przekonacie, jeśli wyposażycie się w jedno piweczko i zasiądziecie do seansu. Wraz z moją kobitą bawiliśmy się bardzo zacnie, a pikanterii dodaje fakt, że Steven Spielberg zagrał tutaj rolę pół człowieka, pół dzika.
Oczywiście jaja sobie robię, po prostu kupcie sobie browarka i bawcie się dobrze.