Gdy kumpel z Anglii przyjechał odwiedzić waszego poczciwego recenzenta we wspaniałym, czystym i szczycącym się pomnikiem „Wielkiej Cipki” mieście zwanym Rzeszowem, nie spodziewałem się (albo byłem zbyt pijany by o tym pamiętać), że pierwszy raz od kilku lat odwiedzę polskie kino.
Przyznam szczerze, że choć trailer zachęcił mnie do przebieżki po pokrytych roztopionym śniegiem ulicach miasta, to przed odpaleniem filmu przez obsługującego projektor pana Zbyszka miałem lekkie obawy i nie dotyczyły one problemów z utrzymaniem w bebechach sporego obiadu, jaki zjadłem przed wyjściem.
Jednak gdy minęło około trzydziestu minut czasu projekcji, wiedziałem już, że będzie siedziało mi się całkiem przyjemnie, bo historia, choć nieskomplikowana jak układ trawienny bobra była ciekawie skonstruowana i potrafiła wciągnąć.
Główną bohaterką jest znana z roli w „Grze o tron” panienka, która od młodych lat ma problemy ze swoją siostrą, która jest jej jednojajową bliźniaczką. Różnica pomiędzy nimi polega na tym, że jedna radzi sobie w życiu i unika ciężkich używek, a druga natomiast odwrotnie. Rzeżucha, wstrzykiwany dożylnie antyperspirant oraz mango w syropie serwowane w olbrzymich dawkach potrafią zryć beret każdemu, wierzcie mi.
Los sprawia, że bardziej krnąbrna z siostrzyczek przeprowadza się do Japonii, ale jak to zwykle bywa, nic nie zapowiada tragedii, która ma się zdarzyć. W końcu okazuje się, że podczas szkolnej wycieczki bliźniaczka samotnie kieruje się ku gęstwinom słynnego lasu samobójców, który znany jest z mrocznej przeszłości.
Kochająca, ale zarazem dręczona przez demony przeszłości kobitka wyrusza na poszukiwania siostry czując, że zaginiona jeszcze żyje i posiłkuje się pomocą napotkanego w barze dziennikarza oraz jego przewodnika.
Niczym rącze łanie poganiane przez koszmarną obstrukcję ruszają w las, a tam zaczynają się dziać ciekawe rzeczy. Niekoniecznie przerażające czy powodujące skurcze w żołądku, ale o dziwo jest całkiem nieźle.
Całokształt jest zrobiony na pozytywnym poziomie, znajdzie się tu kilka „jump scenes”, przy których można poczuć ciary (ale bez przesady oczywiście) a finał, choć dosyć schematyczny, nie nastraja do uchlania się po seansie.
Czy warto iść na to do kina? Wytrawni weterani horrorów nie będą mieli się czego bać, ale mimo wszystko film warto nadmienić, że filmidło jest przyjemne i bez żadnych problemów wysiedzicie do końca, nawet pomimo braku nagich cycków.
4 komentarze
Najpierw "Atak wegańskich zombie", a teraz to! Skąd Ty bierzesz te tytuły?! 😀
Powiedzmy, że to dar, który wyssałem z mlekiem matki 😉 "Atak zmutowanego penisa z kosmosu" widziałeś ?:>
Nie, a dużo straciłem? 😛
Był całkiem spoko;p