Każdy ma jakieś ulubione przysłowie, które z praworządną miną uwielbia cytować znajomym, którzy zrobili coś głupiego. Czemu? Ponieważ można zaprezentować osobom trzecim swoją natchnioną, filozoficzną duszę i zrobić wrażenie na znajdujących się w zasięgu słuchu panienkach.
O ile powiedzonka typu „każdy sobie rzepkę skrobie” czy „gdzie moje palce, tam twoja stopa” nie zrobią na nikim wrażenia, to już gdy machniecie czymś w rodzaju „kto sieje wiatr, ten zbiera burzę”, poklask macie gwarantowany.
Pewnie myślicie, że spiłem się i gadam głupoty, prawda? Bynajmniej! Ostatni cytacik jak ulał pasuje (według mnie) do warstwy fabularnej tego filmu, którą postaram się wam przedstawić, bez jakiegokolwiek spoilerowania.
Bohaterami tego dzieła są ludziska, za którymi podąża coś bardzo złego i nie odpuści, póki przeznaczenie naznaczonych nie wypełni się co do joty. O czym dokładnie mówię? Powiedzmy, że nie każdy z nich jest kryształowo czysty, a część z nich, pomimo pozornej szlachetności może się okazać skurwysynami pierwszego sortu.
Widz podziwia kilka, w większości niezwiązanych ze sobą historii, w której bohaterowie spotykają się z sytuacjami, które wymagają od nich zdecydowanych czynów i reakcji, a także skonfrontowania się ze swoją przeszłością, której grzechy wyłażą na wierzch, niczym larwy z gnijącego trupa.
Produkcja ta jest na tyle ciekawa, że bez żadnego problemu dotrwałem do końca w stanie niemalże trzeźwym, choć pewien jestem, że część z was może narzekać na nie wyjaśniający wiele finał i kilka dłużyzn.
Im mniej zdradzę, tym lepiej, tak więc na tym kończę. A co do was ludziska, to jeśli tylko lubujecie się w filmach, które czasem bardziej przypominają dziwaczne sny, niż rzeczywistość, to jest duża szansa, że będziecie się fajnie bawić.