„Strychnicę” autorstwa Marka Zychli przeczytałem już jakiś czas temu, ale nie mogłem się zebrać, żeby zasiąść do napisania jej recenzji. Nie dlatego jednak, że nie ma o czym pisać, wręcz przeciwnie- można by pisać i pisać. Nie czyniłem tego dotąd z jednego prostego powodu- „Strychnicę” musiał przetrawić, przemyśleć, ułożyć sobie w głowie i dobrać odpowiednie słowa. Bo to książka bez wątpienia niezwykła.
Historia przedstawiona w powieści dzieje się zabytkowej placówce opiekuńczej w Irlandii a jej bohaterami są pochodzący z różnych krajów, pracujący w niej wolontariusze oraz a także sami rezydenci ośrodka. Narracja prowadzona jest z perspektywy wielu postaci a sama fabuła sięga do irlandzkich średniowiecznych nadprzyrodzonych, mrocznych i krwawych legend, takich z rycerzami, czarownicami i konfliktami silniejszymi niż śmierć. W pierwszych rozdziałach poznajemy codzienność mieszkańców i pracowników instytucji, która jest zgoła inna od codzienności większości ludzi, a z czasem robi się dziwniej i niezwyklej. Bohaterowie powieści są także niezwykli a szkatułkowa forma opowieści tworzy magiczną atmosferę, która z każdym rozdziałem coraz bardziej emanuje z kart powieści.
Nie będę ukrywał, że „Strychnicę” wchodziła mi, zwłaszcza na początku, dość ciężko. Akcja do przodu posuwała się dość powoli i odczuwałem lekką monotonię. Przy lekturze trzymało mnie, że realia przestawione w książce były mi tak obce i nie znane, że wzbudziły moją ciekawość. Trzeba przyznać, że Marek Zychla, co wynika z jego osobistych doświadczeń, umie owe realia odmalować w sposób nie tylko wiarygodny i interesujący, ale także a może przede wszystkim, zwracający uwagę na rzeczy, o którymi zwykle nie zawracamy sobie głowy. Po prostu w sposób dający do myślenia. Poza tym z każdym kolejnym rozdziałem zaczęło się robić tak dziwniej i bardziej psychodeliczne (a także momentami krwawo i brutalnie), że pytałem siebie dokąd to wszystko prowadzi.
Dokąd zaprowadziło nie zdradzę. Powiem jedynie, że w „Strychnicy” nie chodzi tylko o (całkiem pomysłową przyznaję) historię, ale także o to, jak owej historii radzą sobie bohaterowie. Przed wszystkim jednak idzie w niej o zrozumienie jakiego doświadcza czytelnik widząc jak z przeciwnościami radzą sobie ludzie, o których na co dzień nie myślimy, a którzy są wokół nas i z licznymi przeciwnościami mierzą się na co dzień. To zrozumienie można wręcz nazwać oczyszczającym. Tak. „Strychnica” to mądra i pouczająca książka. Lektura pełna emocji.
Przy okazji recenzowania innej powieści (pt „Czarny Staw”) wydawnictwa Mięta, pisałem, że to takie „easy reading” (nawiązanie do „easy listening”). O „Strychnicy” mogę powiedzieć, że to zdecydowanie „difficult reading”. Niektórzy mogą się odbić. Ja sam miałem momenty, że chciałem ją odłożyć na półkę. Ale jej dziwność oraz to jaki temat porusza i w jaki sposób do niego podchodzi sprawiało, że miałem podskórne uczucie, że byłaby to decyzja, której bym żałował. Więc chociaż powieść stawiał opór, to koniec końców jestem szczęśliwy, że ją przeczytałem.
Gdybym powiedział, że „Strychnica” odmieniła mnie wewnętrznie to może byłoby za mocne stwierdzenie, ale z pewnością w pewien sposób „uwrażliwiła”, dała nową (lepszą) perspektywę, na pewne sprawy. No i po jej przeczytaniu sam Marek Zychla jawi mi się jako twórca z idący swoją drogą, autor z jasną wizją, której jest pewny i której ma zamiar się trzymać, pisarz w pewnym sensie bezkompromisowy. Sama zaś „Strychnica” to opowieść, która wymyka się prostej prostym, jednoznacznym opiniom. Dlatego też nie wystawię jej zwykłej „numerkowej” oceny jestem przekonany, że na każdego czytelnika opowieśc może oddziaływać nieco inaczej. I chyba w tym tkwi jej siła.
PS: jak w przypadku każdej pozycji od wydawnictwa Mięta wydanie jest przepiękne. Wspaniale prezentuje się na półce. No i sam tytuł za…bisty!
autor recenzji: GoroM