Bardzo rzadko znajduję czas, by rozpłaszczyć dupsko na wyrku i poświęcić znaczną ilość godzin, na obadanie chociaż jednego sezonu jakiegoś konkretnego serialu. Wolę dwugodzinne, filmowe strzały w pysk, które nie wymagają ode mnie aż takiej ilości poświęconego im czasu.
Z reguły bywa tak, że im więcej osób jara się daną produkcją, tym ja częściej kładę na to przysłowiową „lagę”, ale w końcu się złamałem i postanowiłem poświęcić dwa dni, by obejrzeć pierwszy sezon „American horror story”.
(„Stefan! Znowu coś wali z kanalizacji!”)
Historia zaczyna się standardowo. Małżeństwo wraz ze zbuntowaną córeczką przeprowadza się do nowego domu, w którym niegdyś działy się straszne rzeczy. Nie chodzi mi tu nalot degeneratów, ubranych w pończochy i wymachujących sztucznymi pindolami, ale zwykłe i pospolite rzeczy, takie jak morderstwa i samobójstwa.
Facet jest psychiatrą, a żonka wiecznie nadąsaną i irytującą kurą domową, która wciąż żywi urazę do męża, który jakiś czas temu puścił się ze studentką przypominającą kalekiego mopsa. Czy nazwisko Kate Mara coś wam mówi? Jezusie…
(Zgrabnie wypięta dupeczka to połowa sukcesu)
Gdy starają sobie jakoś uporządkować swoje życie, mściwe i niezbyt życzliwe duchy zmarłych, którzy odwalili kitę w tym domu zaczynają mieszać się w ich sprawy. Każdy ma jakiś cel i prędzej zacznie smarować swoje widmowe sutki ektoplazmą, niż łatwo się podda.
Rodzinka zaczyna popadać w coraz większą kloakę, początkowo nie zdając sobie sprawy z obecności zamieszkujących domostwo upiorów. Tych drugich jest naprawdę sporo, tak więc postaci i wątków pobocznych jest więcej, niż kleszczy na bezdomnym śpiącym wśród paproci.
(„A gdyby tak pieprznąć to wszystko i wyjechać w Bieszczady?”)
Choć wspomnianych przeze mnie bohaterów było tyle, że łeb parował i czasem było to nieco męczące, to bez problemu mogę polecić pierwszy sezon wszystkim lubującym się w mrocznych tajemnicach i powoli budowanemu napięciu.
Nie wiem czy w niedalekiej przyszłości będę miał czas na kolejne sezony, dlatego śmiało możecie podzielić się ze mną swoimi spostrzeżeniami z kolejnych odsłon.