Gumowy jaszczur, trochę kulawej animacji poklatkowej, amatorskie aktorstwo, efekty specjalne tworzone w Sony Vegas Pro i kaleka fabuła. Tak w można określić ten wybitnie niskobudżetowy film, którego najjaśniejszą stroną jest plakat, który z resztą kompletnie nie oddaje realiów recenzowanego tu dzieła.
Jeśli myślicie, że chociaż trzon fabularny jest w stanie pozytywnie was zaskoczyć, to radzę jak najszybciej zdjąć klapki z oczu i przygotować pokaźną ilość pienistych trunków, o ile po przeczytaniu recenzji wciąż będziecie mieli chęć kaleczyć sobie psychikę.
Banda rzezimieszków, wśród których znajdują się jednostki o spragnionych miłości gołębich sercach napada na bank, by w końcu zakosztować dostatniego życia i zapewnić swym wybrankom taką ilość świecących się jak psu jajca błyskotek, że przekształcą się w mobilne latarnie morskie.
Skok się udaje, a chłopaki melinują się w wiejskiej chatce, uprzednio porywając przypadkowo spotkaną panienkę z anoreksją. Nie wiedzą oni jednak, że w okolicy grasuje prehistoryczna bestia, która poprzez kontrolowane wybuchy została uwolniona z podziemnej pieczary, w której przez kilka milionów lat zabijała nudę ćwicząc grę na banjo oraz pisząc wiersze… tak mi się przynajmniej wydaję.
Żeby jakoś zobrazować wam całokształt, posłużę się tym oto zdjęciem.