SHARKTOPUS – OŚMIOREKIN
Filmów o rekinach powstało już tyle, że przeciętny człowiek nie potrafiłby ich od siebie rozróżnić, a tym bardziej, nie mógłby wskazać większych różnic fabularnych pomiędzy nimi.
Sharktopus, jest tu jednak wyjątkiem. Podczas seansu nie oglądamy kolejnego przerośniętego rekina, który z niewiadomych powodów (promieniowanie, prehistoryczna odmiana ukryta w głębinach) osiągnął pokaźne rozmiary, lecz bardzo ciekawie (serio) wyglądającą hybrydę ośmiornicy z….(chwila napięcia) rekinem oczywiście!
Odpowiedzialni są za to naukowcy z „Blue Water”, którzy chcąc stworzyć idealną broń dla marynarki wojennej, dopuścili się zaprojektowania owej bluźnierczej hybrydy, która już przy pierwszym teście wymknęła się spod kontroli.
Na pytanie, dlaczego sam ośmiorekin warczy jak lwica w rui i jest odporny na pociski, wystrzeliwane do niego z różnej maści giwer, autorzy tego filmu nie odpowiedzieli. Nie przeszkadza to jednak w niczym, bowiem niesamowity scenariusz, ciekawe wątki pobocze oraz zatrudnienie fenomenalnych, występujących prawdopodobnie na Broadway’u aktorów było w strzałem w dziesiątkę!
A teraz na poważnie. Same ujęcia mordów, okraszone naprawdę niezłymi, jak na ten typ produkcji efektami CGI, potrafią zryć przeciętnemu człowiekowi beret, pozostawiając głupi uśmiech na jego czerwonej od nadmiaru alkoholu facjacie.
Absurd goni absurd, bohaterowie gonią potwora, aż w końcu wszystko kończy się happy endem(?).
Jednak, żeby być całkowicie szczerym wobec siebie i tego filmu, ogląda się go naprawdę przyjemnie już po jednym piwie, co oczywiście pozytywnie wpływa na jego odbiór, nie umniejszając walorów artystycznych w nim zawartych.
Ciekawi również udział w filmie Erica Robertsa, znanego z roli Salvatore Maroniego w „Mrocznym Rycerzu” a także w wielu innych, nie aż tak popularnych filmach.