Przejadły się wam filmidła o krwiożerczych trupach, w których pokąsani przez nie ludzie, po jakimś czasie dołączają do tej wesołej, gnijącej gromadki?
No to drogie dzieciaczki, tatuś przygotował dla was coś świeżego. Co powiecie na film o zombie, lecz bez zombie?
Co powiecie na film, którego akcja rozgrywa się w studiu pewnego radia, do którego dochodzą wiadomości o dziwnych zamieszkach na ulicach, niekontrolowanych napadach agresji oraz dziwnych słowach, wypowiadanych przez zawładniętą obłędem hordę?
Brzmi ciekawie? No pewnie, że tak. Od pierwszych chwil spędzonych przed monitorem, (32 cale, a jak!) siedziałem jak zaklęty, czekając co stanie się dalej.
Fabuła powolutku mknęła do przodu, coraz to nowe informacje napływały do radia, wywołując konsternacje i niedowierzanie pracujących tam osób. W końcu, gdy „zaraza” dociera i do samego studia, ekipa zaczyna podejrzewać co może być przyczyną takich zachowań.
70% filmu ogląda się znakomicie, efekt końcowy psuje jednak jego kolejne 30%. Ogromny potencjał, który promieniował z niego, niczym z czarnobylskiego reaktora został w dużej mierze zmarnowany, przez nieprzemyślaną i płaską jak stopy platfusa końcówkę.
Mimo wszystko, bardzo zachęcam do zmierzenia się z tym filmem. Nie uświadczycie tu pościgów, strzelanin, a jedynie dialogi okraszone minimalną dawką posoki. W każdym razie, warto dać mu szansę.