Miłość niejedno ma imię i faktem powszechnie znanym jest, że robi się dla niej różne, dziwaczne rzeczy. Jedni biegają w maratonach, choć mają tylko jedną nogę, a inni uczą się wyszywać fantastyczne wzory na tkaninach, za pomocą krowich ścięgien.
W tym przypadku jest jednak zgoła inaczej, ponieważ pewien facet postanowił zdjąć dla swej wybranki swoją własną skórę i to nie metaforycznie. Po prostu ją zdarł, zawiesił na wieszaku i zaczął paradować po mieszkaniu, eksponując to, co było pod nią skryte.
Choć panience zmiana się spodobała, to decyzja ta szybko zaczęła mnożyć problemy. Wszędzie dało się widzieć zakrwawione prześcieradła, szklanki, pluszowe misie oraz pospolite gadżety codziennego użytku, których mycie zajmowało jej wiele czasu.
Bezmyślny, oskórowany chłop nie pomyślał nawet nad tym, żeby chodząc po chałupie założyć kapcie, które choć trochę zniwelowałyby krwawe znaki pozostawiane na dywanach i linoleum. Co więcej, zaczął się też inaczej zachowywać, stał się mniej wylewny i statyczny, co szybko doprowadziło do pogorszenia się ich relacji.
Ten krótkometrażowy film to tak zwany „body drama” i choć typowego horroru w nim nie uświadczycie, to na pewno jest bardzo ciekawą pozycją. Czego metaforą była krew i oskórowanie? Ja tam swoje wiem, ale nie będę tego spoilerował.
Jeśli chcecie się przekonać, co niesie ze sobą ta opowieść, kliknijcie na link poniżej i dajcie znać jak wam się podobało.