TREASURE ISLAND – WYSPA SKARBÓW
Ahoj kamraci!
Nim majtnę wam nieco o prezentowanym tu filmie chciałbym pochwalić się (jako że według pastafarian rasa ludzka pochodzi od piratów) odrestaurowanym zdjęciem mojego dalekiego przodka, Ernesta „platfusa” Pelczara, który jak z resztą widać, był przykładnym i godnym naśladowania piratem.
Jego głównym zajęciem było ryfowanie bukszprytu i standardowa przekopka majtków, mająca na celu zmobilizowanie ich do wyjścia na bocianie gniazdo, z którego wysokości informowali go o zagrożeniach typu wszelakiego.
Jeśli przyjrzycie się dokładnie, zobaczycie także jego wiernego drucha, rekina Stasia, spoczywającego na lewym ramieniu. Rekinek ten dosłownie wgryzł się na to miejsce pożerając pstrokatą i skorą do pieprzenia głupot papugę.
Skoro już udowodniłem wam, że znam się na temacie jak mało kto, pozwólcie, że przedstawię wam ponad trzygodzinny film traktujący o jednonogim Johnie Silverze oraz skarbie, który był powodem wypłynięcia na szerokie wody ekipy, do której sprytnie zaciągnął się John wraz ze starą załogą.
Opowieść nie obfituje w nagłe zwroty akcji czy przesadzone sceny walk/pościgów, ale powolutku wciąga widza i pozwala wczuć się w klimat dalekich, morskich wypraw.
Co ciekawe, w filmie występują takie osobistości jak Elijah Wood znany z roli Frodo we „Władcy Pierścieni”, Donald Sutherland, będący zasłużonym weteranem kina oraz arcymistrz absurdu i pantomimy Eddie Izzard, dla którego właściwie odpaliłem tę produkcję.
Choć filmidło niezbyt pasuje do tematyki bloga, postanowiłem zaprezentować je wam, ponieważ (przyznam się bez bicia) napalam się jak szczerbaty na suchary za każdym razem, gdy Izzard pojawia się w jakiejś produkcji.
Nie dość, że się nie zawiodłem, to na dodatek miałem przyjemność spędzić kosmiczną jak na film ilość czasu zajebiście się przy tym bawiąc.
Jedynym minusem produkcji jest absolutny brak radosnych płetw na horyzoncie, ale całokształt jest na tyle dobry, że przeszkadzało mi to tylko trochę.
Dla zainteresowanych:
Werdykt: