WRAITHS OF ROANOKE – UPIORY ROANOKE
Opowieść o kolonii Roanoke jest bardzo sławną historią, o której mogliście kiedyś słyszeć. Tak sławną, że ktoś z własnej kieszeni sypnął kabonką, by powstało całkiem fajne filmidło na ten temat. Pasy zapięte? Piwko w gotowości? No to zaczynamy!
Anglicy to specyficzna nacja, która prócz rozpierduch na stadionach i podrywu na swój specyficzny akcent, lubi także żeglować i odkrywać nowe kontynenty.
Takie pierdoły jak międzynarodowa koegzystencja czy zwykłe ludzkie sumienie schodzą na dalszy plan, gdy sprawy zaczynają się kompletnie pieprzyć, a pod ich własnymi zadami robi się gorąco.
Gdy osadnicy docierający do ameryki budują spory wyrób chałupniczy z drewna i kamienia, wszystko wydaje się im tak sielankowe i bajeczne, że nawet grupowa biegunka nie zepsułaby im humoru.
Sprawy przybierają jednak zły obrót, ponieważ po jakimś czasie ginie po nich słuch, a jedyną osobą którą odnajdują ich następcy jest wisielec-samobójca, dyndający wesoło między niebem a ziemią.
Dzielna ekipa odnajduje pana „breloczka” w zaawansowanym stadium rozkładu i po upływie kilku dni przekonuje się, że duchy martwych wikingów(!) będą skutecznie psuć im wieczorki poetyckie, a nawet doprowadzać ich do śmierci poprzez pijackie przyśpiewki o Długim Johnie.
Całokształt trąci produkcją made by TV, ale nie przeszkadzało mi to w ogóle. Może nie jest to bardzo wciągające czy wizualnie na wypasie, ale niewątpliwie coś w sobie ma.
Dla zainteresowanych:
https://www.youtube.com/watch?v=bz401s5L_o8
Werdykt: