STREET TRASH
–
ULICZNY CHŁAM
Podobnie jak w recenzowanym poprzednio „Lewiatanie”, przyczyną śmierci wielu ludzi jest w tym dziele pewien niepozorny alkoholowy specyfik.
Właściciel sklepu, z pochodzenia Żyd, przypadkowo znajduje w swojej piwnicy skrzynkę z dziwnym, ponoć alkoholowym napojem o kuszącej nazwie „Żmija”.
Nie zastanawiając się długo, postanawia sprzedawać go po jednym dolarze bezdomnym, którzy od dłuższego czasu pałętają się w okolicy jego sklepiszcza, co jakiś czas podkradając mu drobne przedmioty.
Specyfik ten ma jednak jedną podstawową cechę: nie wywołuje procentowego oszołomienia, lecz groteskową i obleśną śmierć, podczas której amatorzy trunku dosłownie topią się, zalewając własnymi szczątkami miejsce ostatniego spoczynku.
Stróże prawa, na czele z nielichym koksem w postaci najtwardszego gliniarza w mieście starają się dowiedzieć co jest przyczyną paskudnych śmierci i na dodatek zrobić porządek z królem bezdomnego podziemia: Bronsonem.
Typ ten jest byłym żołnierzem, który za pomocą noży struganych z kości udowych swoich wrogów trzyma za mordy bezdomnych w całej okolicy i nie straszna jest mu nawet kopulacja z Sarą, bezdomną przypominającą obsrany szkielet.
Nastawiałem się na pełną bebechów jatkę z pod znaku „melt horroru”, a otrzymałem opowieść o perypetiach bezdomnych z lekkim tylko zabarwieniem makabry.
Obleśnych scen jest tu zaledwie kilka i choć wątek morderczego specyfiku jest tu tylko tłem, to siedziało się przy tym całkiem spoko.
Dla zainteresowanych:
Werdykt: