„Found footage”… te dwa słowa działają na mnie jak środek owadobójczy na człowieka-muchę, jak nurek z kuszą na Megalodona… innymi słowy: nie zabiją, ale potrafią wkurwić.
Od czasów pierwszego „Bler łicza” mam uraz do produkcji tego typu i choć zdarzają się perełki, które przynoszą nadzieję na lepsze jutro dla tego gatunku (jak na przykład „Afflicted” ) to ogromna większość powoduje u mnie mdłości i obrzydzenie. Jeśli mam szczęście.
Jakiś czas temu postanowiłem podejść do tematu raz jeszcze, a mój wybór padł na recenzowany tu film, który kiedyś tam zacząłem oglądać, ale niewyspanie w połączeniu z alkoholem zdominowało seans. Teraz żałuję, że nie mogę cofnąć czasu.
Film ten przedstawia historię grupki dzieciaków, którzy spędzają noc w szpitalu psychiatrycznym, w którym zamieszkało złe licho. W powietrzu latają świeżo ugotowane pierogi, sarny z pobliskiego lasu okupują szpitalne ubikacje, grzyby na ścianach rapują… mam mówić dalej? No dobra, nic takiego się nie dzieje, ale kumacie powagę sytuacji.
Uzbrajając się w kamery z noktowizją, prowiant i ignorancję, domorośli łowcy duchów wypatrują podejrzanych hałasów i otwierają swe mistyczne „trzecie oko”, by tylko dostroić się do szeptów świata duchów. Jak się na pewno domyślacie, wyjdzie im to bokiem.
Nie wyobrażacie sobie ludziska, jak bardzo wynudziłem się podczas „podziwiania” tego paździerza. Zamiast włączyć coś wartego uwagi, straciłem sporo czasu próbując nie usnąć i pewnym jest, że jeśli coś mnie tknie by obejrzeć kolejne części, wpierw dobrze się zastanowię nim aż tak zaryzykuję swoim zdrowiem.