„The Void” to kolejny z horrorów, który opiszę poza kolejką. I nie zrobię tego dlatego, że jest taki dobry, ani też dlatego, że jest taki słaby. Teoretycznie zdecydowałem się na to ponieważ ostatnio sporo fanpagów o horrorach wspomniało, że ciekawy, albo że słyszało, że ciekawy, i że mają zamiar obejrzeć albo, że już właśnie odpalają, więc chcąc uprzedzić inne recenzje, podejmuje się wyzwania. Ale to nie do końca prawda, bo w praktyce czuję, że recenzując „The Void” będę miał po prostu frajdę. Tak jak miałem oglądając. A dlaczego miałem? O tym za chwilę, bo najpierw, gwoli formalności, parę słów o fabule.
Zaczyna się ostrą sceną- dwójka mężczyzn podpala żywcem kobietę i na wszelki wypadek strzela jej w łeb. Widać, że się czegoś boją i wdać też już, że będzie co najmniej nieźle. W kolejnej scenie natomiast policjant w środku nocy pośród niczego znajduje dziwnie zachowującego się chłopaka i zawozi go do szpitala (oczywiście jest to szpital w małej mieścinie). Gdy tylko pacjent zostaje przyjęty, szpital staje się teatrem dziwacznych, niewyjaśnionych i często krwawych zdarzeń. Budynek zostaje otoczony przez tajemnicze postacie w białych kapturach, atakujące każdego, kto próbuje wyjść, jedna z pielęgniarek wariuje i próbuje zabić przebywających w placówce ludzi a potem jeszcze wyskakuje potwór, który wygląda jakby wypełzł z fantazji samotnika z Providence. A to dopiero początek. Krótko mówiąc miszmasz. I wiecie co? Bardzo fajny miszmasz!
Generalnie, chociaż film jest z 2016 roku, motywy, które w nich wykorzystano, przywodzą na myśl horrory z dekady wcześniejszej. I to te najlepsze. Nie mamy patentów typu, że oto oglądamy film oparty na (wątpliwych) faktach, nie ma przesuwania mebli, jumscpenów z zasuszonymi babciami, zatęchłych strychów z przeklętymi taśmami/kasetami/płytami, egzorcystów z miernikami wałęsających się po starych domach, foundfootagowych zajawek, nic z tych rzeczy. Żadne tam „Sinistery”, „Obecności”, „Naznaczeni” itd. „The Void” raczy nas natomiast motywami nawiązującymi do Lovecrafta ( w tym neolovecraftowymi niczym z „Przebudzenia” Stephena Kinga”), zaglądaniem za zasłonę bytu, zniekształconymi potwornościami rodem z „From Beyond”, oblężeniem osamotnionej placówki przez demony, tajemniczą sektą, klimatami piekielnymi niczym w „Hellraiser” czy „Event horizont, rytuałami okultystycznymi, zakazanymi eksperymentami, czyli jednym słowem wszystkim tym, co każdy fan horroru, którego młodość przypada na lata dziewięćdziesiąte, zna aż za dobrze.
I kurde! Wszystko tu się ładnie zgrywa, historia trzyma się kupy, rozwija odpowiednio, jest w sumie klasyczna, ale nie głupia i przez swoją „lovecraftową” wymowę wywołuje znajomy dreszczyk. Szczególnie w epickiej końcówce. Wiele rzeczy cieszy tu oko i serce- początek jest klimatyczny i niepokojący, tajemnicze sekty są tajemnicze a rytuały obrazoburcze i bluźniercze, podparte szalonymi motywacjami, „monstrosieties” są odpowiednio amorficzne, obleśne a akcji i „momentów” jest sporo i nie są pozbawionej swoistej plastyki grozy. Najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że jak już wspomniałem, ta mnogość motywów zgrywa się naprawdę zgrabnie i mimo, że znajoma, nie jest pozbawiona drobnych zaskoczeń. No i w końcówce jest już pojechane po całości w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Czyli co? Horror idealny? Niekoniecznie.
Przede wszystkim jest to produkcja niskobudżetowa i, co za tym idzie, wiele aspektów nie trzyma satysfakcjonującego poziomu. Głównie chodzi o efekty, dekoracje no i aktorstwo. Fabuła trzyma poziom jak najbardziej chociaż nie jest pozbawiona nielogiczności. Wynika to po części z faktu, że przy takiej mnogości motywów, nie do końca udało się reżyserowi nad nimi zapanować. Widać, że nie jest zbyt doświadczony kręceniu kina grozy (ale widać też, że je naprawdę kocha). Brak doświadczenia odbija się też trochę, w moim odczuciu, w niewykorzystanym do końca potencjale straszenia. Wydaje mi się, że „The Void” byłoby lepsze, gdyby było ciut bardziej klimatyczne, tak w sensie budowania napięcie, mrocznej, niedopowiedzianej atmosfery czy poczucia niepewności. Poszczególne, pojedyncze sceny też mogłyby być poprowadzone w sposób bardziej „atmosferyczny” W „The Void” mamy prawie od początku pokazane dużo. Czy nie za dużo? Chociaż w sumie, mimo, że od początku „się dzieje” to i tak w końcówce jest dorzucone do pieca. To spory pozytyw.
W sumie tak trochę sobie ponarzekałem i minusów wyszło sporo, ale koniec końców uważam „The Void” za obraz dobry a momentami bardzo dobry. A dla fanów grozy bardzo dobry a momentami świetny. Nie serwuje nam wyświechtanej historii o nawiedzonym domu czy opętanym dziecku opartej na naciąganych faktach a raczej przyświeca mu hasło żywcem wyjętej z pewnej rapowej piosenki: „and for my next number I’d like to return to the classic”. „The Void” raczy nas klimatami, które stoją za klasycznością horrorów lat 80 tych i 90 tych- atmosferą zagrożenia nieznanym, klimatami Loveccrafta, morderczymi sektami, potwornościami spoza granic pojmowania, pewną dawką krwawych i obleśnych obrazów, szaloną pozbawioną kompleksów i półśrodków końcówką a wszystko to jest nawet zgrabnie połączone. I choć wydaje się, że bardziej doświadczony reżyser uczyniłby z omawianego filmu klasyk, to Stephen Kostański (twórca „The Void”) dostarczył z pewnością kupę radochy z oglądania. A starym wyjadaczom grozy „niskobudżetowość” chyba nie będzie za bardzo przeszkadzać, wszak na podobnych filmach się wychowali. Dobry horror.