Jakie były moje wrażenia? Całkiem pozytywne! Choć film nie grzeszył niczym poza golizną i głupawymi żartami, to jednak miło spędziłem przy nim czas, ale jednak nie obyło się bez ironicznych komentarzy części czytelników, którzy sugerowali, że zostałem „kupiony” przez ogrom piersiastych kobitek.
Fakt. Była to główna zaleta części pierwszej, ale wszystko to jakoś ze sobą współgrało. W recenzowanym tu sequelu, natężenie damskich wdzięków jest równie wielkie jak u poprzednika, ale tym razem nie mogłem się doczekać, kiedy ta farsa się skończy.
Jedną rzecz musicie wiedzieć już teraz. Otóż „Book of Babes” to zwykła, bezczelna kopia poprzednika, która wygląda, jakby kręcona była w tym samym czasie co pierwowzór. Te same plenery, ujęcia, sytuacje… cholera, nawet dobór „aktorów” przywodzi na myśl to, co widziałem jakiś czas temu.
Jakby za mało było tu metody „kopiuj, wklej”, twórcy jako główną bohaterkę obsadzili te samą panienkę, która rozstała się już kiedyś ze swoim życiem. Tym razem jednak jest to siostra bliźniaczka czarnowłosej laluni, która wraz z kumpelami oraz jednym pomagierem (znowu…) ruszają na ekspedycję ratunkową.
Przy okazji oczywiście muszę co nieco ponagrywać i podreptać po lasach prezentując widzom swe wdzięki, które i tak nie są już aż tak ciekawe jak poprzednio.
Fabuły nie mam nawet co streszczać, bo to potworna zrzynka z części pierwszej, z tą różnicą, że na końcu okazuje się (a co mi tam, zdradzę wam to)…. na pewno chcecie to czytać? No dobra, siostrunię głównej bohaterki porwało ufo, a teraz żyje sobie ona fajnie i miło wśród kosmitów!
Padłem gdy to zobaczyłem i wierzcie mi, facepalm, który odpaliłem tuż po seansie odbił się echem tak mocno, że nawet okoliczne koty wyglądały na zaskoczone. Innymi słowy, nie polecam.