Nie ukrywam, że do sprawdzenia Sanatorium strachu skłonił mnie polski tytuł (nie mający nic wspólnego z oryginalnym). Lubię klimaty horrorów osadzonych w szpitalach i spodziewałem się lekko głupawej masakry, na którą liczyłem (akurat byłem w nastroju na horror niezobowiązująco rozrywkowy).
Dostałem trochę co innego, co przez długi czas nie wiedziałem jak ocenić- co chwila zmieniała mi się koncepcja. W końcu jednak zabrałem się do recenzji, gdy zobaczyłem, że na horroryonline.pl film ten wskoczył na pierwsze miejsce listy najczęściej oglądanych, a komentarze jakie się pojawiły były lekko odmienne od mojego pierwotnego wrażenia.
W sumie więc poświęciłem Sanatorium strachu drugą refleksję i już chyba wiem co myśleć.
A idzie to tak.
Film opowiada o ekipie zajmującej się zawodowo sprzątaniem miejsc przeznaczonych do rozbiórki i tym podobnych ruin ze wszelkiego rodzaju odpadów, które trzeba usunąć zanim wjadą buldożery. Tym razem przyszło im wykonać zlecenie w olbrzymim, opuszczonym, zrujnowanym budynku, w którym mieścił się szpital. Szybko odkrywają, że nie do końca są tam sami, a to co zamieszkuje mury rzeczonego przybytku nie jest przyjaźnie nastawione.
Ot i wszystko. Nic w sumie odkrywczego, ale to jeszcze w gruncie rzeczy nie musi być wadą, zwłaszcza, że jak pokazał szybki gugiel, koncepcja za serią Villmark była chyba mniej więcej taka, żeby cała straszność kolejnych filmów oparta była na klimacie upiornych miejsc. Skądinąd wiemy, że Skandynawom (film jest produkcji norweskiej) takie rzeczy się często udają i podobno udało się to w części pierwszej. A jak to wyszło w drugiej?
W sumie myślę, że jednak połowicznie.
Najpierw o pozytywach. Samo miejsce akcji i jego nastrojo-twórczy klimat rzeczywiście robią wrażenie. Wygląd szpitala we mnie osobiście budził skojarzenia z Kwaterą Hellsinga i to już po ataku Zorin Blitz. Tym, którym to niewiele mówi mogę napisać, że budynek, który gra tytułową rolę w Sanatorium Strachu to jeden z bardziej „horrorowatych” obiektów jakie dane mi było oglądać w filmach. Naprawdę robi wrażenie i doskonale spełnia zadanie budowania grozy w oparciu o klimat miejsca. Jednocześnie jest świetnie ukazany pod względem technicznym (kolorystyka, zdjęcia, ujęcia itp). W ogóle strona techniczna filmu to olbrzymi plus, bo do świetnych zdjęć można też dodać świetny, wpadający w pamięć przewodni temat muzyczny.
Niestety to mniej więcej tyle, co przykuwającego uwagę da się wynieść z filmu. Nie można powiedzieć, że cała reszta jest jakaś fatalna, ale jest tak nieodkrywcza, że nie wzbudza większych emocji. Losem postaci jakoś nie można się przejąć, potwory są takie se, fabuła i historia jest, ale jakoby jej nie było. Film przykuwa uwagę tak długo jak starcza „paliwa” w samym klimacie miejsca, potem zaczyna już nieco nużyć. Pierwsza scena grozy oparta na akcji (a nie na klimacie) pojawia się jakoś tak w 50 minucie i polega na tym, że kogoś tam uwięzili w namiocie. Wszystko dalej jest jakieś takie….standardowe.
W sumie film do obejrzenia na raz. Nie mogę go jednak ocenić pozytywnie, gdyż sam klimat otoczenia, w tym przypadku to jednak trochę za mało, zwłaszcza, że samo w sobie jest również nieoryginalne. Dopóki nastrój filmu jest budowany stopniowo w oparciu o przemykające po obdrapanych korytarzach cienie jest naprawdę dobrze, gdy jednak zaczyna się akcja właściwa, dostajemy coś, co może i wystarczy widzom nie oczekującym od horroru więcej niż parę standardowych, zachowawczych zagrywek, ale poszukujących trochę większego „zaangażowania” może niestety wynudzić.
Chociaż to, co oglądamy nie jest typowo nieudane, to po prostu niczym, oprócz początkowego rewelacyjnego klimatu miejsca, nie zaskakuje, w sumie więc trochę zmarnowany potencjał.