ROBOT MONSTER
Wysłannik pozagalaktycznej nacji małp o słowiańskim imieniu Ro-Man niszczy prawie całą populację Ziemi za pomocą Promienia Śmierci.
Przy życiu pozostaje jedynie osiem osób, którzy zaszczepieni byli cudownym lekiem wynalezionym przez pewnego doktora, który (lek, nie doktor) zapewnia ochronę przed AH1N1, grzybicą stóp, a także prawdopodobnie łagodzi objawy biegunki i w 20% chroni przed atakiem rekina.
Osłonięci magnetycznym polem są niewykrywalni dla przybysza z kosmosu, którego mieszkańcy naszej planety traktowali nawet bombą wodorową, co nie przyniosło jednak żadnego efektu.
Gdy impas trwa, a między ocalałymi a małpoludem trwa konwersacja prowadzona poprzez odbiorniki telewizyjne, monstrum zaczyna czuć miętę do córki doktorka i pragnie spotkać się z nią twarzą w hełm.
Widz będzie świadkiem ślubu topless (niestety tylko w wykonaniu faceta), robienia sobie jaj z powierzchowności przybysza z kosmosu, a także widoku Romana niezdarnie człapiącego po pagórkach.
Choć sześćdziesiąt lat temu to dzieło było uważane za niesamowitą szmirę, dziś jest to produkcja ciesząca patrzałki swoją nieporadnością, kiepskim wykonaniem i arcygłupią fabułą.
Dla zwyroli takich jak ja, a także wy, jako że czytacie tego bloga, będzie to niezapomniane i obfitujące w przygłupie akcje widowisko, które umili wam zakrapiany alkoholem wieczór.
P.S. Wiecie, że na Plutonie wciąż żyją dinozaury…?
Dla zainteresowanych:
Werdykt: