Zachęcony seansem horroru „Eli” postanowiłem odpalić kolejny straszak Netflixa pod tytułem „Rany”. Byłem przy tym pełen nadziei na dobry seans, gdyż po obejrzeniu kilku dzieł grozy produkcji wspomnianej platformy streamingowej, osobiście uważam, że opinia iż „nie umie ona w filmy a jedynie w seriale”nie dotyczy horrorów (chociaż ostatnie ich filmy z innego gatunków- „Król” i „Nazywam się Dolemitee” były takimi petardami, że przytoczona opinia chyba w ogóle przestaje być prawdziwa). Dodatkowo o „Ranach” słyszałem opinię, że bardzo klimatyczny, ciężki i hipnotyzujący, co jeszcze bardziej zaostrzyło mój apetyt. I teraz drobna uwaga: recenzja ta będzie podzielona na dwie części. Pierwsza część będzie bezspoilerowa i po niej wystawię ocenę; w drugiej części, spoilerowej, pokuszę się o interpretację, która, jeśli Was czytelnicy tej recenzji (jeżeli ktoś ją w ogóle przeczyta) przekona, może być podstawą do podwyższenia oceny filmu o jeden. Dlaczego tak? Albowiem „Rany” są najwyraźniej horrorem „symbolicznym”, takim jak np. „Babadook”, „Pyewacket”, „Sauna” czy „Under the Shadow”. Za ten ostatni film odpowiada zresztą twórca „Ran” więc najwyraźniej coś jest na rzeczy. No ale przyjrzyjmy się fabule.
Historia zaczyna się przysłowiowym „wchodzi facet do baru”, do baru, w którym za ladą stoi główny bohater. Odwiedzający przybytek jest kumplem barmana Willa i jest w ciągu alkoholowym. Po krótkiej chwili i paru drinkach wdaje się w bójkę i zostaje raniony w twarz nożem. Zamiast do szpitala, wraca do domu, bo przecież „do wesela się zagoi”. Świadkiem wydarzenia jest grupa nastolatków, która (mimo niepełnoletności) też popija sobie alko. W toku zdarzenia jeden z małolatów zostawia w knajpie telefon komórkowy. Will zabiera komórkę do domu, na którą to komórkę następnego dnia dostaje serię dziwnych i niepokojących wiadomości.
Trzeba przyznać, że pomysł wyjściowy jest dość intrygujący. Historia jest zagadkowa, wiadomości przesyłane do bohatera są coraz dziwniejsze, mroczniejsze, coraz bardziej brutalne i sugerują, że młodzi ludzi odprawili jakiś okultystyczny rytuał. Poza tym dziwne rzeczy dzieją się wokół Willa, bohater ma halucynacje (widzi robale), słyszy głosy itd. Jakby tego było mało, w jego życiu prywatnym też nie jest za wesoło. Nie układa mu się z partnerką, która z czasem popada w coraz większą apatię. Poza tym Will wplątuje się w skomplikowaną relację z byłą dziewczyną, ogólnie jest raczej dramatycznie. Trzeba przyznać, że sytuacja nakreślona w „Ranach” ma swój „ciężar”, co jest niewątpliwe pozytywem. Ogólnie plusem jest przytłaczający, przygnębiający klimat opowieści, który sprawia na widzu wrażenie, że coś wisi w powietrzu.
Tylko, że potencjał dobrze budowanego klimatu jest zaprzepaszczony. „Syf, kiła i mogiła”, tudzież „…uj, d..pa i kamieni kupa” mają miejsce prawie już od samego początku i chociaż dalej robi się jeszcze gorzej to nie prowadzi to do żadnej sensowej konkluzji. Na dodatek oba wątki dramatyczne, ten dotyczący życia prywatnego oraz ten dotyczący okultystycznych zapędów nastolatków, prowadzone są równolegle i rzadko się przenikają. Więc jeśli autor chciał wątki demonologiczne potraktować jako metaforę (a stawiam dolary przeciw orzechom, że taki był własnie zamysł), to trafił jak kulą w płot. Okultystyczne jazdy sobie gdzieś tam w tle majaczą, a u Willa dramat jest i tak bez tego. Z resztą wystarczy uważniej spojrzeć, jaki bohater prowadzi tryb życia, co robi i jak postępuję, żeby zauważyć, że wszystko jest podane łopatologicznie i jak na dłoni. O dwuznaczności i subtelności aluzji podejmujących motywy grozy (tak jak to było w Babadook) możemy tylko pomarzyć. Tym bardziej, że jak wspomniałem, w „Ranach” horror sobie i dramat sobie. No i dostajemy zakończenie, które choć jest „horrorowo dosadne” (co może być uważane za plus), to, oględnie rzecz biorąc, nie splata obu płaszczyzn narracji, niczego nie pointuje i nie wyjaśnia. Co nie oznacza, że nie ma żadnego sensu. Wręcz przeciwnie, przyjmując pewną optykę, ma go z pewnością, ale jest przy tym i tak zbyt dużym skrótem myślowym, żeby uratować ten chaotyczny misz masz zapodany w czasie seansu.
I tu dochodzimy do końca pierwszej części recenzji i jej konkluzji. Film przy przyjęciu braku drugiego dna, zasługuje na ocenę na 4/10. W sumie przy przyjęciu, że owo drugiego dno jest, na niewiele więcej, gdyż zapodano je w niewłaściwy moim zdaniem sposób, z jednej strony łopatologicznie a z drugiej, zaciemniając odbiór poprzez obecność wątków horrowych, który w kontekście przekazu można by uznać za zbędne. „Ranom” nie można jednak odmówić przytłaczającej, przygnębiającej atmosfery i pewnej tajemniczości.
A TERAZ DRUGA CZĘŚĆ RECENZJI (OMÓWIENIA)- DLA TYCH CO OGLĄDALI FILM.
Moim skromnym zdaniem cała fabuła „Ran” jest metaforą popadania głównego bohatera w ciężki alkoholizm. Chociaż tak naprawdę, że Will „ma problem” widać od samego początku i w każdej niemal scenie. Więc skoro, „do objawienia nam tego nie trzeba, żeby aż duchy wychodziły z grobów”, po co w ogóle wątki demoniczne? No ale dobra, przyjrzyjmy się dwóm głównym motywom napędzającym historię.
Wątek pierwszy- wchodzi facet do baru. Już z pierwszego dialogu dowiadujemy się, że koleś jest w długim ciągu, a na następny dzień ma iść do roboty. Nawet jest powiedziane, że nie powinien już sięgać po kielicha. Co robi Will? Serwuje mu kielicha. Zaraz po wypiciu „lewitujący pan” otrzymuje ranę. I tu również dostajemy sugestię, że rana ta wymaga specjalistycznej pomocy. No, ale zraniony się na nią nie decyduje. Postanawia dotoczyć się do domu, pewny, że sam da sobie radę. Następnego dnia Will go odwiedza i nietrudno domyślić się co zastaje. W trakcie rozwoju historii będzie go jeszcze nachodził kilka razy, zastając coraz większy sajgon, aż do wizyty finałowej, która już nie daje nadziei. Bo Will dołącza do kolegi.
Wątek drugi- małolaty w barze. Ich kontakt z głównym bohaterem nie zaczyna się po zgubieniu komórki. Pierwsze zetknięcie z Willem, to… uwaga uwaga… scena, w której barman sprzedaje im alkohol. I tutaj też mamy podane w dialogu jak na tacy, że młodzież jest niepełnoletnia, więc Will nie powinien im podawać alko. Jak nasz bohater to kwituje?- Przecież nic się nie stanie, niech młodzież się bawi. No tyle, że nie. I o ile pierwsze kontakty telefoniczne, to jeszcze wołania o pomoc, to kolejne, to już raczej radosno- agresywne treści, aż do demonicznego bełkotu w finale. Tak bywa.
Dodatkowe „zagrywki” uwierzytelniające alko interpretację to np dziewczyna głównego bohatera spędzająca coraz więcej czasu w internecie, gdzie być może szuka pomoc a znajduje tylko „otchłań bez dna”, czy np robale, które widzi tylko główny bohater i jego „jadąca na tym samym wózku” (czyli zjeżdżająca do piekła na butelce wisky) była. A czego objawem jest widzenie robali? Delirium tremens oczywiście. I przypomnijmy jeszcze- jak się nazywa księga, którą młodzi rzekomo otworzyli portal do innej rzeczywistości? Otóż „Przenoszenie ran”. Ran, za które odpowiedzialny jest Will. Ran, które przenosi on na młodych, umożliwiając nastolatkom zakup alko.
Tylko, że ja na taką interpretację wpadłem nie dzięki dualizmowi i symbolice wątków okultystyczno demonicznych a wręcz odwrotnie; że film jest o tym a nie o czym innym wywnioskowałem z licznych dialogów i sytuacji obyczajowych pokazanych jak byk na ekranie, a potem dopiero zacząłem to dopasowywać do całego tego horrorowego contentu. I teraz pojawia się pytanie- czy to, co według mnie jest jak byk na ekranie jest tam faktycznie? A jeśli tak, to czy jest to oczywiste, czy raczej może ja to dostrzegłem bazując na „życiowym doświadczeniu”? A może jeszcze gorzej- owe „życiowe doświadczenia” podpowiadają mi nachalnie coś, czego być może w filmie nie ma?
Wyjaśniając o co mi chodzi- otóż wychowałem się (jak reszta adminów Dh) na wielkim blokowisku (cytując najtisowego rapera- „bo skąd się jest, to stamtąd się jest”) i to w czasach sprzed internetu a nawet sprzed czasów powszechnej obecności PCtów w każdym domu (AMIGA RULEZ!). W związku z tym wieczory spędzało się na klatach i ławkach ( nie na czatach i kanałach YT), co z kolei przekładało się na znajomości z tzw. „dobrymi chłopakami”. I oglądając „Rany” zorientowałem się, że generalnie multum dialogów, problemów i sytuacji pokazanych w omawianym filmie to literalnie jeden do jednego dialogi problemy i sytuacje z życia wzięte, które oglądało się na własne oczy (lub co najmniej o nich słyszało). Począwszy od nieśmiertelnego „nie ma problemu, wrócisz do roboty jak ogarniesz swoje sprawy”, poprzez odmowę ciągnięcia maratonu w środę rano, bo przecież trzeba wreszcie wyhamować, czy związki polegające głównie na wspólnym „ładowaniu” a kończąc na „chwilę u Ciebie pomieszkam” a nawet bagatelizowaniu ran od noży wymagających pojechania na SOR, bo: „..uj tam, nieważne, nic nie boli, jedziemy dalej z tym rapem”. Jak to się mówi „been there, done that”. Gdy na spokojnie przeanalizowałem postawę Willa, doszedłem do wniosku, że wszystko w jego decyzjach, zachowaniu i wybrykach jest tak typowe, że aż książkowe. A jeśli ktoś uważa, że niektóre, co gorsze czy głupsze jego pomysły, a nawet psychiczne (włącznie z halucynacjami) odchyły są lekko przesadzone, to mógłbym mu przytoczyć słowa Robina Williamsa odnośnie filmu „Człowiek z blizną” (tam chodziło o narkotyki ale analogia jest ta sama), który stwierdził: „some say that Scarface is little over the top, but anyone who ever had one pound of ruffie and blow knows that it’s a DOCUMENTARY!”. I wszystko fajnie, tylko jeśli dostrzeżenie przesłania „Ran” zależy od osobistych doświadczeń (cytując najtisowego rapera: „osiedlowe akcje, co chcesz o nich wiedzieć, musisz być z nami, robić to, żeby wiedzieć) i widzowie, których młodość płynęła kanałach YT a nie na klatach schodowych, nie są w stanie drugiego dna pokazanej historii zauważyć, to znaczy, że twórcy filmu „polecieli za bardzo”.
I taki jest największy problem „Ran”, sposób opowiadania, wykorzystana metaforyka i wszystkie inne związane z tym elementy są chybione, nie spełniają swojej funkcji. Ale jeśli moja „osiedlowa” analiza kogokolwiek przekonała, to może w sumie dodać jedną gwiazdkę do oceny. Czyli wyszłoby mu 5/10.