Dziś znowu będzie krótko. Choć zazwyczaj krótkie recenzje przytrafiają mi się w stosunku do filmów, które mi się nie podobały (sprawdzić czy nie Sadako kontra Kayako) to tym razem będzie inaczej. Bo Outcast oglądało mi się całkiem przyjemnie.
Tak jak pisałem o Last Shift, że można podsumować ten horror słowem: klimatyczny, tak o Outcast mógłbym napisać, że keyword (w zasadzie bliski) to: stylowy. Film ten prezentuje starą szkołę horroru, stopniowego budowania klimatu i aury tajemniczości, bez nadużywania jakichś wariackich środków, opowiadając przy tym jednocześnie jedną z klasycznych historii z podręcznika horroru. Jest w tym jakaś magia. W gruncie rzeczy moje pierwsze skojarzenie to odcinki pierwszego sezonu Supernatural.
W Outcast poznajemy historię Fergala i jego matki, którzy wyraźnie się przed kimś lub czymś ukrywają. Temu ukrywaniu towarzyszą określone rytuały z elementarza magii ochronnej. Widać przy tym, że matka Fergala ma w magii tej niemałą wprawę, jednakże od razu czuć też, że mimo potężnej magii, którą włada, nie jest wraz z synem bezpieczna, gdyż coś co ich niewątpliwe ściga jest potężne również. W tym samym czasie poznajmy historię Catala jego kilku kolegów, którzy z kolei wydają się kogoś (lub coś) ścigać, a wysiłki ich również odbywają się z wykorzystaniem dość mrocznych rytuałów i magii. Jednocześnie w miejscowości, w której ukrywa się Fergal, a w której poluje Catal, zaczynają ginąć młode kobiety w bardzo tajemniczych i krwawych okolicznościach. Konfrontacja sił jest nieunikniona.
Prawda, że ciekawe? Akcja prowadzona jest bardzo mądrze, widz zostaje wrzucony w środek pewnej historii i świata magii, tajemnic i rytuałów, taki sposób, że daje się odczuć, że dzieje się coś jednocześnie tajemniczego i „dużego”, że ścierają się ze sobą poważne siły, mające za sobą już pewną historię konfrontacji. To przedstawienie wycinka świata, w którym działają mroczne, magiczne siły, jest z resztą dużym atutem filmu, dodaje mu właśnie owej stylowości.
Stylowość ta wynika jeszcze dodatkowo ze świetnego, świetnie pokazanego (między innymi przez kolorystykę zdjęć) miejsca akcji- duże osiedle- blokowisko, jednakże całkiem już upadające, pełne wyniszczonych budynków i niszczejących postaci, które jednak próbują jeszcze jakoś tam funkcjonować jak to na blokowiskach (pozdro Łódź!)
Film jest przy tym przyzwoicie zagrany. Mamy tu plejadę charakternych twarzy jak choćby James Cosmo (Troja, Bravehart), Katie Dickie (The Witch), Karen Gillan (Occulus, Strażnicy Galaktyki).
Jedyny minus to to, że takie wrzucenie w środek tajemniczych wydarzeń, aż się prosi o jakieś epickie wyjaśnienie wątków i rozbudowanie historii, tu zaś finał pozostaje w pewien sposób kameralny, a cała ta magia nie otrzymuje szerszego backgroundu. Choć ostatecznie może to i zaleta? Film dzięki temu zachowuje swój nieco bardziej subtelny i spokojny klimat, opowiadając historię niejako osobistą dla bohaterów (coś w stylu genialnego „Pozwól mi wejść”).
Tak czy siak oglądało się to bardzo miło. Jak „stary dobry horror” w nieco bardziej współczesnej scenerii.