Nie przepadam za filmami o opętaniach. Z wyjątkiem Egzorcysty. Pewnie dlatego, że niewiele można, po Egzorcyście, wymyślić w tym gatunku nowego. I stąd większość filmów tego rodzaju (no przynajmniej tych, które widziałem) są, no cóż, bardzo na jedno kopyto. Nawet zwykle trudno się dopatrzyć jakiejś oryginalność w tytułach, które zazwyczaj składają się z dwóch elementów- słowa „opętanie” lub „egzorcyzmy”, a następnie jakiegoś nazwiska, wiecie, coś w stylu „Egzorcyzmy Esmeraldy G.” albo „Opętanie Janusza K-M”. I zwykle filmy pod tymi odkrywczymi tytułami filmy oferują nam szeroki wachlarz niczego nowego i tych samych oklepanych sztuczek. Nie będę się tu rozpisywał bo wszyscy wiemy o co chodzi.
No więc nic dziwnego, że do „Opętania Michaela Kinga” podszedłem z dużą dozą rezerwy. Była ona tym większa, że dużo osób polecało mi ten film, a poza tym szybki reaserch pokazał, że jest to jeden z niewielu przypadków, w których znaczna większość opinii jest zgodna w taki sposób, że wszyscy uważają, że film jest…..dobry. Raczej zgodność opinii zwykle dotyczy tego, że coś jest gniotem, a jak się dowiaduję po piątej recenzji, dziesiątym poleceniu i setnym komentarzu, że film jest super, super, dobry, fajny, a poza tym super, to zazwyczaj wzbudza to moją nieufność.
W tym wypadku, jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie. Bo, Opętanie Michaela Kinga to bardzo udany film. Film o, niespodzianka, opętaniu. Michela Kinga.
Powszechność pozytywnych opinii wynika, w mojej opinii, z tego, że jest to jeden z tych specyficznych przypadków, w którym jednocześnie dostajemy niby te same motywy, co zawsze, ale bardziej na zasadzie „znamy i lubimy”. Dzieje się tak dzięki temu, że film korzysta z szerokie wachlarza danego (sub)gatunku, każdego motywu po trochu, zmieniając jeden na drugi, gdy już nam zaczyna się nudzić ten pierwszy. W ten sposób ogląda się wszystko to, co najlepsze dla danego (sub)gatunku bez poczucia (nadmiernej przynajmniej) wtórności. Jednocześnie taki film dodaje jakiś (choćby drobny) indywidualny motyw, dzięki czemu nie tylko dostajemy bardzo dobry, taki podręcznikowy przykład danego rodzaju horroru, a jednocześnie taki, na który można zareagować: „hej, w sumie jest to coś oryginalnego”.
Jak wiadomo, jestem znany z bełkotliwego stylu pisania (pozdrawiam fanów moich co półrocznych postów na grupie „Fani horroru”), więc pewnie nikt nic nie zrozumiał z powyższego fragmentu, więc może spróbuję na przykładach („Example”, jak powiedział Jules Winnfield to Vincenta Vegi).
Opętanie Micheala Kinga jest tym dla horrorów o opętaniu, czym np. Tropiciele Mogił dla horrorów found footage o nawiedzonych miejscach lub Pociąg do Busan dla zombie movies. Sprawnie złożonym zbiorem najlepszych motywów w danym klimacie, z odrobiną pomysłów własnych, który prawdopodobnie właśnie z takich względów, zbiera w bardzo dużej większości pozytywne recenzje.
Tak właśnie jest z Opętaniem Micheala Kinga. Jest to z jednej strony klasyczna opowieść o opętaniu, w której mamy niedowiarka, który chce udowodnić nieistnienie demonów, rytuał, który ma się okazać picem na wodę (z tym, że oczywiście się nie okazuje), a dalej pełen wachlarz z klasyków o opętaniach: dziwne zachowania, powolnie postępujące przejmowanie przez demona, głosy w głowie, cienie w tle, twarze w lustrze, rytuały, egzorcyzmy, lewitację, wykrzywione kończyny, łącznie z hołdem dla klasycznego spider- walk, w końcu trupy i prawdziwe zamiary demona (które standardowo sprowadzają się do tego, żeby było gorzej niż w Hamlecie, tu dodatkowo, mające naprawdę posępny wymiar).
Wszystkie te znane i lubiane elementy nie powodują, jak już się napisało, poczucia i znużenia i wtórności z kilku powodów.
Po pierwsze- film nie jest długi. Stopień kondensacji nie pozwala się ani na chwilę nudzić, z resztą przeciąganie byłoby całkiem nieuzasadnione, z powodów, które opiszę przy argumencie numer trzy. W każdym razie zmieszczenie akcji w godzinie i dwudziestu minutach, okazało się czymś, co bardzo dobrze przysłużyło się Opętaniu Michaela Kinga.
Po drugie – reżyser wszystkimi elementami bardzo dobrze żongluje. Kiedy już wydaje się, że wiemy jaki element nastąpi po poprzednim (albo co gorsza zaczynamy się obawiać, popadającego w dłużyznę, eksploatowania jednego motywu) reżyser robi cyk i przeskakuje do innego klimatu. Po głosach w głowie i widmach w lustrze, dostajemy scenę mocno brutalną, po uspokojeniu akcji uderzenie piorunem itp. itd. Jest to, o dziwo, bardzo dobrze złożone w jedną całość. Nie wiem z czego to wynika, ale tak jest.
A może wynika z argumentu numer trzy- czyli bardzo dobrego odegrania tych wszystkich scen? Opętanie Michaela Kinga to koncert jednego aktora. Shane Jonson świetnie się sprawdza w scenach spokojnych, w których walczy z głosami w głowie, kiedy pokazuje jak powoli demon przejmuje nad nim władzę, ale także, a może nawet lepiej, w scenach brutalnych i krwistych. Tych nie ma dużo, ale są pomysłowe, jak choćby scena z wycinaniem pentagramu albo ze szpilą wbijaną w palec.
Wreszcie -czyli po czwarte- jest też elementy pewnej dozy oryginalności. Opętanie Michaela Kinga to horror z gatunku found footage (oglądamy wszystko „z taśmy”), co w filmach o opętaniu nie jest jeszcze czymś super oryginalnym (ale chyba też nie całkiem ogranym), w którym jednak dodatkowo- i to jest ten pomysłowy zabieg, który filmowi robi bardzo dobrze- całość akcji ujęto i pokazano od strony od ofiary opętania. Michael King jest jednocześnie ofiarą demona i tym, który z nim walczy. Ciekawa perspektywa.
Wreszcie film ma bardzo dobry klimat, który w momencie ukazania prawdziwych zamiarów demona i momentu uzyskiwania nad Michaelem dominującego wpływu, robi się naprawdę gęsty.
Z powyższych względów całość, mimo, że nie odkrywa Ameryki, ogląda się bardzo dobrze. Jest to klasyczny przykład filmu, do którego nie ma jak się przyczepić. Powszechne pozytywne oceny są jak najbardziej uzasadnione. Jest to taki właśnie przypadek, którego nie da się nie lubić, z tego względu, że jest jednocześnie modelowym reprezentantem swojego gatunku, wykorzystującym wszystkie oferowane przez niego chwyty, a jednocześnie posiadającym odpowiednią dozę oryginalności.
Polecam
2 komentarze
Polecam więc Egzorcyzmy Emily Rose-na faktach film -bardzo dobry i inny od tego typu produkcji
Oglądaliśmy. Faktycznie świetny. Jeden z najlepszych tego typu