Patrząc na plakat powyżej zapewne od razu przypomina się wam najnowsza produkcja Tomira Dąbrowskiego „Massacarade”, która traktuje o szaleńcu lubującym się w przeróżnych maskach i masakrowaniu ludzi. Oprócz tego facet wspaniale ceruje, ale niestety ten motyw nie jest zbyt wyeksponowany w filmie.
Ale wracając do recenzowanej tu produkcji muszę stwierdzić, że choć jest to swego rodzaju remake, to film, na którego bazie powstał istnieje w tym dziele jako osobna, kultowa produkcja, która puszczana jest nastolatkom w kinach samochodowych i która powstała na bazie prawdziwych wydarzeń dziejących się w miasteczku wiele lat wcześniej… taki lekki majndfak.
Gdy ludziom wydaje się, że najgorsze już za nimi, morderca powraca i po raz kolejny jego ofiarami stają się mieszkańcy, którzy szlachtowani są na przeróżne, mniej lub bardziej finezyjne sposoby.
Sama historia jest prosta, ale naprawdę przyjemna, a do tego na samym końcu czeka nas mały twist, który wyjaśnia wszystko, czego widz domyśla się spędzając czas przy tym dziele.
Odpalając tę produkcję nie spodziewałem się rewelacji i… faktycznie jej nie uświadczyłem, co nie znaczy że nie warto pokusić się na to i miło spędzić niecałe dwie godzinki na seansie chrumkając przy tym wesoło i racząc się piweczkiem. Jak dla mnie było naprawdę w porządku.
Jeden komentarz
To kretyńskie i tandetne, a mimo to mam nieodpartą ochotę obejrzeć 😀