„Ludzie z bagien” Edwarda Lee to książką, która być może zwiastuje wreszcie długo oczekiwane przeze mnie rozwiązanie mojego literacko-horrowego dylematu tj. kogo umieścić jako trzeciego (niekoniecznie na trzecim miejscu, ale w ogóle jako trzecią osobę) na podium, w kategorii pisarstwa grozy. Otóż, trochę wstyd się przyznać, ale moja przygoda z literackim horrorem ogranicza się głównie do Kinga i Mastertona. Oczywiście obaj panowie są na tyle płodni, że jak dotąd na razie starczało, ale cały czas poszukiwałem dodatkowego autora, który by zamykał czołówkę. Sporadycznie miałem przyjemność czytać Jamesa Herberta, Koontza, Harry’ego Adama Knighta i o ile ich dzieła przypadły mi do gustu (niektóre nawet bardzo), to jakoś nie było mi (być może na razie) dane kontynuować przygody z tymi pisarzami, w takim stopniu żeby mieć już zamkniętą „trójkę ulubionych”.
Wygląda na to, że Edward Lee ma szansę zmienić ten stan rzeczy. Od razu na wstępie muszę rozjaśnić jedną kwestię, której wyjaśnienie będzie też omówieniem pierwszej zalety „Ludzi z bagien”. Dlaczego piszę o poszukiwaniu „trzech ulubionych” jak piszę jednocześnie, że ograniczam się do Kinga i Mastertona? Generalnie chodzi o to, że z nimi mam głównie do czynienia, bo zatrzymali mnie na swoim pisarstwie, ale oczywiście miałem też przygody z innymi autorami, tymi wcześniej wspomnianymi, a także innymi których nazwisk już nie pamiętam (w tym wielu z różnych zbiorów opowiadań). I co by nie pisać, w szczególności o panu Mastertonie to zarówno on, jak i król Stefan, w dziedzinie horroru naprawdę potrafią pisać. To znaczy wiecie- tak technicznie. Jak to się mówi, mają „naprawdę lekkie pióro”, świetny warsztat oraz ewidentnie własny styl. I choć czytałem utwory wielu innych, które nawet czasem mi się podobały, to do tej dwójki, z pewnymi wyjątkami, wielu, w kategorii „jak pisać horror”, było jak Grochola przy Hemingwayu.
I teraz ad meritum: „Ludzie z bagien” Edwarda Lee pokazują ewidentnie, że ten pan również potrafi świetnie pisać i ewidentnie ma własny, oryginalny styl. Przez recenzowaną książkę przebrnąłem w dwa dni, a zazwyczaj książki tej objętości męczę od 2 do 6….miesięcy. Wydaje się, że nie ma w tej książce zbędnego słowa, zbędnego zdania, akcja jest wartka, bohaterowie „żywi”, historia wciągająca. Po prostu sam sposób posługiwania się słowem nie pozwala się nudzić. Nie lada to sztuka.
Styl też, jak już wspomniałem, bardzo oryginalny. Książka nie jest tak brutalna, jak to się ostrzega przed pisarstwem Edwarda Lee, ale na pewno nie należy do łagodnych. Historia i pomysły są jednocześnie mocno osadzone w tzw. „klasyce”, a z drugiej noszą wyraźne piętno i koloryt (głównie krwisto czerwony) wyobraźni autora. Robi to wszystko apetyt (wiem, źle to o mnie świadczy), na kolejne książki tego pisarza.
Nie będę rozpisywał się nad fabułą ponieważ jest ona oparta na stopniowym odkrywaniu, co tak naprawdę się dzieje, zatem nie będę psuł zabawy. Napiszę tylko, że pomysł na historię jest…..niezły.
I w końcu ostatnia rzecz, która nie wszystkim chyba przypada do gustu, ale dla mnie jest bardzo istotną kwestią dla udanego horroru (literackiego)- pełnokrwiści bohaterowie, najlepiej wyposażeni w odpowiednio bogatą, własną historię obyczajową. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że jest grupa czytelników horrorów będących zdania, że po co część obyczajowa w przysłowiowej masakrze. Ja uważam, że jest potrzebna, ze względu na to, że groza jest tylko wtedy namacalna kiedy dotyka postaci możliwie rzeczywistych, z którymi można się identyfikować. Oczywiście mistrzem jest w tym King („To”, „Stukostrachy”, „Pan Mercedes”, „Ręka Mistrza” i wiele innych, a zwłaszcza niedościgniony, moim zdaniem, pod tym względem „Worek kości”), ale i Mastertona mi się czyta lepiej, gdy jego książki zaludniają kobiety po przejściach i mężczyźni z przeszłością (Jim Rook, Harry Erskine).
„Ludzie z bagien” i to mają, w bardzo dobrym wykonaniu- interesujących bohaterów z historiami. Część obyczajowa jest bardzo rozbudowana i mnie to przypada do gustu, ale przeciwników takich elementów też chcę uspokoić- to wszystko ma znaczenie dla historii.
No więc, „Ludzie z bagien” mają wszystko, czego oczekuję od dobrego horroru. Wiem, niewiele z recenzji się dowiedzieliście, takie osobiste pitu pitu, ale musicie mi zaufać, że warto. Nie piałem jeszcze, że warto? No to warto. Zdecydowanie. Oczywiście wszystko rzecz gustu, ale „Ludzie z bagien” mają wszystkie elementy udanego horroru, świadczące o talencie autora. Ja tymczasem startuję z „Golemem” i rozpoczynam poszukiwania innych książek Edwarda Lee.
2 komentarze
Książka jest świetna! Ma coś z Mastertona (głównie z „Rytułału”), ale też z książki Herberta „Inni” (niesamowita powieść swoją drogą!). Podoba mi się tu opis pracy w policji i prowadzenia śledztwa. W ogóle w tych książkach Edwarda Lee, które czytałem jest sporo kryminału, co jest super:) No i język też ekstra!
zgadzam się. Fajne są te połączenia z kryminałem