Na tym plusy się nie kończą, bo dodatkowo dostajemy jeszcze ponury, pustynny klimat, sporo głupiego humoru i świetne wykonanie stworów, które jednak ukazują swe pełne walory dopiero w finale. Myślicie, że zapomniałem o fabule? A skąd! Uwierzcie mi, że ta skomplikowana nie jest, ale w tym cały jej urok.
Do zatęchłego baru na pustkowiu nagle wparowuje zakrwawiony facet, dzierżący w ręce oderwany łeb paskudnego stwora i niestety nie ma dla bywalców dobrych wieści. W ich stronę pędzi banda zajebiście szybkich oraz głodnych stworów, które potrafią rozszarpać człowieka w kilka sekund, a do tego mało który kulturysta mógłby spróbować się z nimi „na rękę”.
Bardzo zróżnicowane grono postaci musi przysłowiowo spiąć dupy i obmyślić plan, który pozwoli im przetrwać noc, która bez wątpienia zapadnie w pamięć tym, którzy będą mieli szczęście ujrzeć promienie słońca. Potrzebujecie więcej udziwnień i wymuszonych zwrotów akcji? Nie sądzę.
Pamiętam ten film z dawnych lat, a po odświeżeniu go sobie stwierdzam, że zabawa była przednia. Już planuje sobie czas, by obejrzeć kolejne części, a jeśli wy szukacie lekkiego kina o krwawym zabarwieniu, to nie powinniście być zawiedzeni.