Ponieważ już jakiś czas temu zaczął się nowy rok, czas nadgonić recenzje najważniejszych horrorów roku poprzedniego, obrazów, które pretendują do tytułu horrorów roku. Tym razem będzie tzw „odgrzewany kotlet” – bezpośrednia kontynuacja bodajże najważniejszego slashera wszech czasów. I chociaż oryginalny Halloween doczekał się wielu części, żadna z nich nawet nie zbliżyła się do pierwowzoru dlatego twórcy Halloween „made in 2018”, postanowili nawiązać bezpośrednio do wydarzeń z pierwszej części, udając, że reszta nie miała miejsca. Było więc wiadomo, że czeka nas powrót do dawnych klimatów i surfowanie na fali nostalgii.
Fabuła jest prosta jak drut. Michael Myers jest od kilkudziesięciu lat zamknięty w zakładzie dla obłąkanych i od kilkudziesięciu lat nie odzywa się ani słowem. Tymczasem jego siostra Laurie jest wrakiem człowieka, zagląda do butelki, ma problemy psychiczne, ale przede wszystkim przygotowuje się od lat do nieuchronnej, jak uważa, konfrontacji z morderczym bratem. Mamy jeszcze parę dziennikarzy, która chce zrobić podcast o sławnym mordercy i parę innych motywów, ale clou fabuły jest takie, że Myers oczywiście ucieka i rusza w miasto. Nie trudno przewidzieć co się stanie.
Oceniając „Halloween” muszę stwierdzić, że nie lubię slasherów. Drażni mnie głupota bohaterów, powtarzalność i schematyczność fabuł, powielanie klisz gatunkowych i brak jakiejkolwiek namiastki głębi w opowiadanych historiach. Chociaż z drugiej strony mam czasem ochotę, na taką „odmóżdżającą” rozrywkę ze znajomymi przy piwku i bywa, że nieźle się bawię. Więc w sumie źle się wyraziłem. Nie jest tak, że nie lubię slasherów, po prostu ich nie cenię.
A Halloween cenię. Cenię za klimat, mroczną atmosferę i poczucie zagrożenia, cenię za doskonałą rolę kultowej final girl w wykonaniu świetnej aktorki Jamie Lee Curtis i cenię za niesamowitego szwarccharaktera. Myers jest slasherowym złoczyńcą idealnym. Jego background i aura, którą roztacza, cały ten prosty entourage, wszystko to sprawia niesamowite wrażenie. W Michaelu tkwi mrok, groza i horror wszechogarniający. Wydaje się, że receptą na dobry sequel byłoby po prostu nawiązanie do ikonicznych elementów pierwowzoru i nie zgubienie ich magii.
Według tego pomysłu postąpiono i wyszło to naprawdę bardzo dobrze! Jamie Lee Curtis gra po prostu fantastycznie a rola dla niej napisana jest wymyślona świetnie, Laurie nie jest typową krzyczącą, uciekającą dziunią, gdy policja oznajmia, że Michael uciekł, stwierdza tylko- to dobrze, będę mogła go zabić. I jest w tym mega przekonującą. Przekonujące są też jej schizy wywołane traumą sprzed lat i relacje z rodziną, no po prostu super kreacja. A aktorstwo wysokiej klasy, to raczej wyjątek niż reguła w filmach spod znaku mordercy z nożem czy inną maczetą. Jeśli zaś chodzi o samego mordercą to odtworzenie tej jego niepowtarzalnej aury również się udało. Nie będę dyskutował czy było to trudne czy to samograj, ale dostajemy starego dobrego (czyli złego) Micheala. Myers to żywioł. Niepowstrzymany, bezduszny, z piekła rodem, kwintesencja niewyobrażalnego, niewytłumaczalnego zła. Taka wizja zabójcy w połączeniu z psychozą Laurie, która jako jedyna zdaje się rozumieć w pełni na co stać jej brata, daje nam mieszankę wybuchową. Dalej mamy klasyczny „rampage”, krwawy, brutalny i okrutny ale też odpowiednio gwałtowny i bez zbędnego kombinowania, co jeszcze bardziej podkreśla jedyną w swoim rodzaju aurę antagonisty głównej bohaterki. Niby nic nowego, ale dostajemy, wszystko to co, lubiliśmy w oryginale, to co uczyniło go prawdopodobnie najlepszym slasherem wszech czasów: przerażającego mordercę, świetną główną bohaterkę, nieziemsko mroczny klimat a nawet kochany przez wszystkich motyw muzyczny. Nawet klisze gatunkowe nie rażą, bo przecież w gruncie rzeczy Halloween je właśnie stworzył, więc jakby do niego „należą”. A wady? Niby to tylko slasher, więc niczym nas nie zaskoczy, ma typowe dla tego gatunku mielizny fabularne i w zasadzie banalną, pretekstową historię. Ale przecież każdy, kto włącza taki film, jest tych wad świadomy od początku i się na nie godzi.
Podsumowując- Halloween made in 2018 to „tylko” slasher” i „aż” Halloween. Nie oferuje nic ponadto, co oferował pierwowzór, ale daje to samo w nowej odsłonie. A to w przypadku takiego klasyka bardzo dużo. Aby lepiej podkreślić o co mi chodzi, posłużę się metaforą dla graczy. Powiedzmy, że mamy grę, którą kochamy i uwielbiamy (Hirołsi 3!), ale przeszliśmy już wszystkie możliwe kampanie po 100 razy, Gramy w kolejne części (czyli oglądamy inne slashery) i niby wszystko ok, ale to nie to. A potem ktoś wydaje mega dodatek do „trójeczki”. Dostajemy tą samą grafikę, tą samą muzykę, ten sam game play, ale nową kampanię, historię, fabułę. I ten sam ukochany klimat.
P.S Ocena może jest o 0,5 podwyższona, ale to pół za to, że zostaliśmy pozytywnie zaskoczeni. A przecież nie lubimy slasherów:P