Fatal Frame to horror produkcji japońskiej w reżyserii Mari Asato, z udziałem Ayami Nakajō i Aoi Morikawy. Nawiązuje (podobno) do kultowej serii gier-horrorów. Nie wiem, czy nawiązuje mocno i wiernie czy wręcz wcale, bo w gry nie grałem (podobno nawiązuje bardzo luźno), ale może to i lepiej, bo mogłem podejść do filmy bez zbędnych, z jednej strony oczekiwań, z drugiej uprzedzeń.
Fatal Frame The Movie, jest bardzo klasycznym, wręcz podręcznikowym, przedstawicielem azjatyckiego kina grozy. To powiedziawszy, mogę na tej podstawie od razu stwierdzić dwie rzeczy:
1) oczywiście prawdopodobnie nie spodoba się tym, którzy nie trawią „asiaów”
2) Fatal Frame uświadomił mi jak ja kocham azjatycką szkołe kina grozy i że nie do końca rozumiem osób, o których mowa w punkcie 1.
Oczywiście azjatyckie kino grozy ma kilka nurtów. Fatal Frame jest zaś przedstawicielem tego najbardziej klasycznego z klasycznych. Mamy więc legendę, klątwę, dramat, miłość i tajemnicę, która wiąże to wszystko razem, ale w sposób, w który dopiero pod koniec okazuje się, że większość nie jest tym co się wydaje.
Historia zaczyna się, gdy w katolickiej szkole dla dziewczyn Maya- najpopularniejsza dziewczyna, będąca obiektem powszechnego uwielbienia- zamyka się w swoim pokoju i nie wychodzi tygodniami. Tymczasem inna z dziewczyn dowiaduje się o legendzie/ zaklęciu polegającym na tym, że kto pocałuje o północy zdjęcie ukochanej osoby, sprawi, że ta się w niej zakochuje. Gdy trafia w jej ręce Mayi odprawia rytuał po czym….znika. Potem szkołę dotyka fala zaginięć kolejnych dziewczyn, jak się okazuje wszystkie zostały nawiedzone przez zdjęcie Mayi. Sama Maya, mimo zamknięcia w pokoju, objawia się swojej najlepszej przyjaciółce Michi i gdy okazuje się, że zaginione dziewczyny umarły, Aya wychodzi z pokoju i oświadcza….że to nie ona jest na zdjęciu. Razem z Michi postanawiają rozwiązać zagadkę, co przede wszystkim wymaga tego, żeby Michi odprawiła rytuał. Więcej szczegółów nie zdradzę, bo jak to w asianach, historia oparta jest na tajemnicy, która „pracuje na wielu trybikach”, w której wszystko wskakuje na swoje miejsce na koniec i w zasadzie każdy element jest ważny.
W pewnym sensie można powiedzieć, że Fatal Frame jest arcydziełem.
Jest to horror absolutnie pozbawiony większości (o ile nie wszystkich) typowych środków straszenia. Nie ma tu ŻADNYCH jupmscerów, ŻADNYCH scen brutalności czy innego gore. A mimo to potrafi przestraszyć. Oczywiście wiele osób się pewnie nie zgodzi, ale to pewnie będą ci, którzy nie potrafią cieszyć się grozą wynikającą z opowiadanej historii, ale tych zapraszamy na forum fanów Piły, albo co najmniej Obecności.
A opowiada historia jest…..więcej niż satysfakcjonująca. Jest w niej tajemnica, jest w niej legenda, jest w niej klątwa, jest w niej dużo emocji, jest w niej dramat, nawet komentarz społeczny. Sposób opowiadania historii jest spójny, ciekawy, nawet w pewnym sensie koronkowy, ale nie przekombinowany.
Cała ta historia opowiadana jest powoli w bardzo wysublimowany, nawet kunsztowny sposób. Muzyka jest PRZECUDOWNA, kadry przepiękne, wszystko świetnie współgra z powolnie budowaną, a następnie rozwiązywaną tajemnicą. Finał bardzo sprawnie łączy wszystkie wątki, a jest ich tu kilka, mamy przede wszystkim trzy historie i dwa twisty, które bardzo sprawnie splatają się w jedną całość.
Mnie ten film wciągnął w zasadzie bez reszty, ale musze tutaj stwierdzić jedną rzecz, która jednocześnie, która sprawia, że nie mogę dać Fatal Frame i najwyższej oceny i jednocześnie pozwala mi zrozumieć dlaczego niektórym film może się nie do końca podobać.
Chodzi o to, że jego azjatycka „klasyczność” jest absolutnie wzorcowa, co niestety oznacza, że Fatal Frame absolutnie nie wnosi nic do formuły, nie dodaje nic co leveluje go z „bardzo dobrego” do „wybitnego”. Przez to, oraz przez brak tych najpopularniejszych środków straszenia, niektórzy mogą, choć ja się z tym nie zgadzam, powiedzieć, że jest trochę nudnawy.
Po drugie twórcy postanowili całą historie i dwa wcześniej wspomniane twisty, wyjaśnić dwukrotnie (raz w środku filmu i wreszcie na sam koniec), wprost, w sposób dość łopatologiczny, na zasadzie „wchodzi postać i wyjaśnia jak było”. W tym przypadku mnie się to akurat podobało, bo pozwoliło mi nie odczuć tego, co często w asianach, mimo, że je kocham, potrafi mnie jednak przytłoczyć- to jest misternej konstrukcji tajemnicy, w której każda pojedyncza scena jest ważna, ale nic nie pomaga widzowi zebrać jej na koniec w całość i często pozostawia widza, z poczuciem: „no okej, co ja właśnie obejrzałem”. Jest to największa siła, ale często też bywa- przynajmniej wobec nie azjatyckiego widza (tj. nie hardcorowego konesera tej szkoły) pewna słabość tego rodzaju kina grozy. Tajemnicza, pogmatwana historia, źle poprowadzona, potrafi zepsuć każdy film, ale poprowadzona dobrze, potrafi uczynić film genialnym, ale tylko wtedy jeśli nie za bardzo prowadzi widza za rękę. A może i najlepiej gdy nie prowadzi go w ogóle. Tak jak np. Opowieść o dwóch siostrach, tak jak np. Lament, Strange Circus- filmy prze genialne, ale trudne do zrozumienia w całości (na pewno za pierwszym razem). To jest jednak ryzyko. Inne filmy tak igrają z jego granicą, że do dziś mam problemy z ich oceną (no oczywiście czasem na poziomie wybitne, czy tylko bardzo dobre, jak np. Krąg Samobójców).
Fatal Frame postanowił tego ryzyka nie podejmować w ogóle, przez co jednak pozbawił się szansy na najwyższe noty.
Nadal jednak pozostaje poruszającą historią, opowiedzianą w bardzo ciekawy sposób, opakowaną w przepiękny klimat.