Jest czasem tak, że mam dobrą passę, do trafiana na dobrego horror, gdy wybieram coś losowo na wieczór. Czasem jest tak że jak tylko , co coś włączam to przysłowiowy kaszan, ale czasem , co trafię to zawsze coś dobrego, a czasem nawet bardzo dobrego. Przejawem tej dobrej passy był właśnie chyba Empty Man. I był początek z wysokiego C, albo no nie wiem, wejście jak Axla Rosa w Bohemian Rhapsody na koncercie Freddy Mercury Tribute na Wembley w 92’
Jeśli mielibyśmy podsumować ten film jednym zdaniem, to napisalibyśmy „jedna z najlepiej odrobionych prac domowych w horrorze”.
Empty Man to debiut fabularny Davida Priora i jest to debiut więcej, niż bardzo udany. Pisząc o „najlepiej odrobionej pracy domowej” mamy na myśli to, że David Prior idzie tu tropami znanymi z wielu innych horrorów i, o ile to czasem źle robi niektórym, to tu jest wręcz przeciwnie.
Sam punktu wyjścia jest jednocześnie prosty, z drugiej ciekawy, z trzeciej daje właśnie możliwość połączenia wielu klimatów, z których każdy mógłby być punktem wyjścia do osobnej historii. Trochę tak jest bo Empty Mam na klimatów oraz wątków w sumie na trzy filmy. Pytanie czy zostało to połączone dobrze? Naszym zdaniem tak. A nawet bardzo tak.
Empty Man opowiada o zaginionej nastolatce, za której zaginięciem stoi coś, jak się z początku wydaje, w rodzaju miejskiej legendy. W trakcie poszukiwań zaginionej dziewczyny, były gliniarz natrafia na sekretną grupę próbującą przywołać przerażającą nadprzyrodzoną istotę.
Mamy tu więc i coś jakby creepy paste/urban legend, potem śledztwo i klimat z rodzaju trhillera mystery, śledztwo, potem jakby devil/occult, a końcu entourage mocno Lovecraftowski.
Wydawać by się mogło, że trudno to będzie połączyć w spójną całość, zwłaszcza debiutantowi, ale tak nie jest.
Po pierwsze dlatego, że wzorce są tu jak najlepsze. Po drugie David Prior czeto gęsto, sięga po klimaty tak naprawdę, według nas, za rzadko poruszane w horrorze, a już co najmniej niewyeksploatowane.
Dopatrzyliśmy się tu Hereditary, The Void, Lovecrafta, Harry Angel, Sinister, tradycji creepy past, klimatów occult, itd.
Po drugie David Prior posiłkuje się powyższymi źródłami, w zasadzie jedynie na zasadzie subtelnej inspiracji i ostatecznie udaje mu się złożyć z nich spójną, ciekawą i dość oryginalną historię. Zaczyna się ona bardzo intrygującym, tajemniczym prologiem (odważnie wydłużonym do granic samodzielnej historii), aby następnie pójść w kierunku kryminału, w którym główny bohater (skądinąd też ciekawy), coraz bardziej odkrywa wątki paranormalne, aby w końcu poprzez coraz bardziej rozwijane aspekty okultystyczno-filozoficzne, zakończyć mocnym twistem osadzonym już finalnie w entourage i świecie dość lovecraftowskim.
Cała historia jest bardzo wciągająca, no i cóż, przerażająca.
Wszystko to jest zbudowane w naszym ulubionym stylu slow pace, bez zbędnych jumpscarów, za to na podstawie mocno budowanych ciężkich, mrocznych klimatów, którym służą rewelacyjne duszne, przerażające kadry. Wszystko to jest zaczerpnięte z klasyki grozy, nie tylko filmowej, podanej w nowoczesny sposób, podane jednocześnie w sposób mocno autorski, a z drugiej oferujący sporo tego, co dobre w mainstreamie.
W sumie zatem ten misz masz klimatów, w praktyce trzy filmy w jednym (a gdyby licząc osobno także finał nawet cztery) udało się nie tylko zgrabnie połączyć w całość, ale na dodatek jest to całość, która jest czymś więcej niż suma jego składowych (ach uwielbiam to sformułowanie). David Prior nie tylko odrobił lekcje z horroru, ale pokazał, że takie na początku pozornie odtwórcze przetwarzanie motywów, które na końcu okazuje się wcale nie odtwórcze, jest najlepszym sposobem robienia horrorów. Z jednej strony jest to bowiem kino, jak to mówimy, wybitnie gatunkowe, bazujące na mechanizmie, że najbardziej lubimy piosenki, które już słyszeliśmy, z drugiej, wiadomo, nie lubimy (przynajmniej my) zjawiska pt „James Wan zarobił miliony na tym gównie” (czyli odtwórczości). Jak to pogodzić? Tak, jak to robi Empty Man. Trudno nam wyjaśnić jak to działa, ale obejrzyjcie film, jestem przekonany, że zrozumiecie o co chodzi.
Jak rzekł Rysiek Blackmore: „Najlepszy sposób żeby się uczyć? Kraść, kraść, kraść”. A potem został legendą rocka.
Zatem aaaaaaaaaardzo mocna ósemka i natychmiastowe wrzucenie Davida Priora na listę twórców do śledzenia.
GoroA
Jeden komentarz
zgadzam sie w calej rozciaglosci, produkcja „znikad”, ktora od razu wskoczyla do mojego topu,
wspomniec jeszcze nalezy o muzyce i ogolnie o udzwiekowieniu – sa swietne, oby jak najwiecej takich debiutow 🙂