Zanim obejrzałem Autopsję Jane Doe, na każdą wzmiankę na temat tego filmu, że oto szykuje się nam horror roku 2017, reagowałem z pewną dozą złośliwego sceptyzmu. Trochę się pomyliłem, bo film jest niezły i z pewnością w obecnym roku będzie stanowił jedną z lepszych pozycji.
Natomiast, jak tylko dowiedziałem się, że szykuje nam się coś takiego jak „Diabelski Młyn”, a już w szczególności po obejrzeniu trailera, napaliłem się na ten horror, jak Homer na świeżego tuńczyka. Zwiastun zasugerował mi stricte gatunkowy horror unurzany w oparach czarnego humoru, coś w stylu „Dead snow”, które (przynajmniej do czasu „Domku w głębi lasu”) było uważane przeze mnie za najlepszego przedstawiciela tego bardzo lubianego przeze mnie gatunku.
I tym razem się pomyliłem. I to nawet podwójnie. Niespecjalnie można tu dostrzec coś humorystycznego. A poza tym film jest kiepski jak…….jak nie wiem co.
Tytułem recenzenckiej rzetelności: film opowiada o grupie osób podróżujących przez Holandię. Zupełnie-nie-do-końca-przypadkowo grupa musi spędzić noc w okolicach młyna, który, jak głosi legenda, jest bramą do piekieł, strzeżoną przez demonicznego piekarza, który zwabia i wykańcza zbłąkanych grzeszników. Cała historia jest opowiedziana w konwencji slashera.
Problem z Diabelskim Młynem mam taki, jaki miałem z horrorem pt. Baskin. Co do tego drugiego można było powiedzieć: „oho, Turcy odkryli gore”. Tutaj zaś mamy: „oho, Holendrzy odkryli slasher”.
Czyli tak- Diabelski Młyn najbardziej ordynarnie czerpie z najoczywistszych klisz gatunkowych i nie dodaje nic od siebie (choćby małego mrugnięcia okiem, które w gruncie rzeczy ratuje takie produkcje jak np. Krwawe Walentynki 3d).
Skumajcie. Grupie nieznajomych (w skład której wchodzą uwaga, uwaga: młoda blond opiekunka dziecięca, zapracowany, wiecznie na telefonie oraz dodatkowo po rozwodzie biznes ojciec chorowitego nastolatka, owy chorowity nastolatek, komandos na przepustce, lekarz chirurg, była modelka już po latach swojej świetności, orientalny młodzieniec nie znający ani słowa w żadnym języku pozwalającym porozumieć się z większością grupy, za to odprawiający jakieś tajemnicze shinto czy inne mambo jambo oraz januszowaty kierowca autobusu wiozący tą wycieczkę) psuje się autobus na odludziu. W związku z tym muszą spędzić noc w okolicach upiornego wiatraka, którego NIE MA NA MAPIE LANDSCAPE’ÓW! Pierwsze pytanie w tym odcinku Milionerów: czy działają komukolwiek telefony? Brawo. Przeszli Państwo do następnego etapu. Pytanie nr. 2: kto zginie pierwszy? Pytanie nr 3: kto będzie dzielnie stawiał opór piekarzowi (prawie) do samego końca ? Gratuluję, jesteście Państwo fenomenalni. Zanim przejdziemy do pytania za milion, garść informacji obrazujących przebieg historii i wprost niewiarygodną inwencję twórców Diabelskiego Młyna.
Z owym wiatrakiem wiąże się, jak już napisałem, pewna legenda. Otóż w zamierzchłych czasach piekarz wyrabiający mąkę w tym przybytku dodawał do mąki składniki z gatunku takich, co wskazują, że głównym odbiorcą jego wypieków był niejaki dr Lecter. Gdy mieszkańcy okolicznej wioski dowiedzieli się o tym fakcie wybrali się z widłami i pochodniami, aby przerobić piekarza na pieczyste (motyw dość oryginalny, widziany w sumie tylko w Koszmarze z Ulicy Wiązów oraz Shreku!). Robią to skutecznie, ale D. Evil a.k.a Lou Cypher w uznaniu zasług piekarza, pozostawia go przy specyficznie rozumianym życiu, dając mu zadanie ściągania do młyna, który staje się przedsionkiem piekieł, dusz mających coś na sumieniu.
Nie będę obrażał inteligencji uczestników naszego konkursu i od razu powiem, że wszyscy, w zasadzie, uczestnicy wycieczki mają coś na sumieniu. Kolejne pytania od 50 000 do 250 000 to takie: co na sumieniu może mieć komandos na przepustce w Amsterdamie (haha), lekarz chirurg, wędrujący po Europie z synem ojciec po rozwodzie , modelka, która kiedyś miała sukcesy, ale teraz już nie (pytanie podpowiedź: czemu i co z tym zrobiła?), Azjata wychowany w kulturze przepracowanego indywidualizmu czy opiekunka do dziecka, o której z flashbacków dowiadujemy się, że maltretował ją ojciec? Napisałem, że „w zasadzie wszyscy” mają coś na sumieniu, bo w grupie są dwie osoby nie pasujące do schematu i właśnie o nie są dwa ostatnie pytania tj. 1) za 500 000 – kto jest niewinny i przetrwa całą tą historię 2) pytanie za milion: kto jest zdrajcą i ma za zadanie pomagać wabić ofiary strasznemu piekarzowi? Jeśli uważnie czytacie ten post, to odpowiedź jest podana na talerzu. Chociaż jeśli nie, też ,oglądając ten film, połapiecie cię w cirka 6,66 minut.
Dalej jest równie pomysłowo. Historię piekarza nasza ekipa poznaje z przypadkiem znalezionego w szopie (0_0) starego manuskryptu i od razu grupa dzieli się na dwa obozy tj. tych, którzy od razu traktują to jako wierutną bzdurę oraz tych, którzy wiedzą, że z taki legendami jest tak jak z masażem stóp- czyli coś jest na rzeczy, ale wczujmy się w rolę. Ci z was, którzy zgadną, jakie osoby prezentują odpowiednio jedną z tych postaw dostaną się do następnego odcinka konkursu.
I teraz uwaga, wszyscy bohaterowie pojedynczo, po kolei, opuszczają miejsce schronienia, żeby „zaraz wrócić”. Mimo, że nie wracają, aż do samego końca, mało u kogo wzbudza to jakiekolwiek podejrzenia. Oczywiście szybciej podejrzewają coś ci, co na pozór są niezrównoważeni psychicznie (np. cierpiąca na omamy nastoletnia opiekunka, która zapomniała leków), a najpóźniej twardogłowi realiści (jak np. biznes ojciec, który poczuje, co się święci dopiero, gdy znajdzie się w sytuacji, w której mogłaby go uratować jedynie interwencja autora tego błyskotliwego scenariusza – choć takie pomysły to przechodzą tylko u Mela Brooksa). Jak widzicie film jest pełen oryginalnych pomysłów, w obliczu których zastawania mnie jedno:
Kto do cholery dziś jeszcze kręci takie filmy? Że sparafrazuję tu jednego z naszych inteligentnych raperów: mamy rok 2017 przecież.
Ja rozumiem, że:
– można było nie zrozumieć „Domku w środku lasu”, który był na tyle eklektyczny, że nie wszyscy mogli zauważyć, że dotyczy on prawie wszystkich gatunków horroru, w tym slasherów („niemalże zepsuli inkantację, czekaj, czy ja jestem na głośno mówiącym” albo „zombie i okrutne wieśniaki zombie to zupełnie co innego”); ewentualnie jeszcze nie przez wszystkich mógł zostać przetrawiony, ze względu na to, że jest względnie świeży;
– można było nie zauważyć „Krwawej uczty” ze względu na to, że, mimo że cieszyła się ona pewną popularnością, to raczej wśród koneserów kina grozy, w związku z czym nadal chyba można twierdzić, że jest (nieco) bardziej undergroundowa niż mainstreamowa.
Ale jak do cholery można było przeoczyć (or zignorować) choćby „Krzyk”?
Diabelski Młyn byłby udany, gdyby tylko nie był zupełnie na poważnie oraz był zrobiony dobrze.
Niestety chyba jest zupełnie na poważnie. Oraz jest zrobiony źle. Można darować to, że jest zasadniczo źle zagrany, ale nawet większość scen śmierci, oprócz jednej na samym początku i może dwóch na samym końcu, jest po prostu nudnych. A sam piekarz mimo, że znośnie wygląda, w ogóle nie wzbudza emocji, ze względu na to, że nikogo nie gania, nie czai się w mroku, nie wyskakuje znikąd, ani nawet nie człapie nieuchronnie. W zasadzie wszyscy na niego wpadają, po czym następuje, jak już napisałem, nudna scena śmierci.
Jedna z recenzji tego filmu podsumowała, że takie slashery to można znaleźć w każdym sklepie ze slasherami. W sumie się z tym zgadzam, a nawet bym dodał- z używanymi. Wszystko tu jest tak jak to w slasherach bywa, ale koncepcyjne i realizacyjnie z jakimś 20 letnim opóźnieniem. Jak wam to nie przeszkadza, to możecie obejrzeć, ja się niestety wynudziłem, a mając na uwadze, że bardzo się nakręciłem na ten film- niestety także zawiodłem.