„Bye bye man” obok „Get out” zapowiadał się na jeden z najgorętszych tytułów grozy ostatnich miesięcy. Był obecny w mediach i mocno reklamowany a to, co było pokazywane na trailerach, teoretycznie zapowiadało sensacje rewelację, ale bardziej wprawne horrowe oko w materiałach promocyjnych z pewnością dostrzegło, delikatnie mówiąc, znajome motywy (i pisząc „delikatnie” mam w głowie zwrot „jesiotr drugiej świeżości”). Osobiście miałem przeczucie, że obraz niczym mnie nie zachwyci, że będzie dość mocno komentowany w internetach oraz, że opinie będą różne. I faktycznie, komentarzy jest sporo, opinie są różne, a co do osobistych odczuć to… za chwilę. Najpierw trochę fabuły.
Ale w sumie kurde, co tu napisać, jak wszystko jest znajome i chyba pretekstowe. Trójka studentów (para i ich kolega) wynajmuje razem stary dom. Bo tak jest taniej. No i niechcący przywołują pewnego demona. Czyli co? Nuda? Nie do końca. Bo sama natura stwora i sposób w jaki nęka on swoje ofiary jest ciekawy. Widać to już w pierwszej scenie (takim jakby prologu), która ukazuje nam wydarzenia jeszcze sprzed początku historii studentów i wynajętego domu. Pokazany jest w niej dziennikarz mordujący swoich najbliższych a potem siebie. Z jego czynów i słów wynika, że jest przerażony faktem, iż jego ofiary (zanim oczywiście stały się ofiarami) mogły „rozprzestrzenić” wpływ jakieś tajemniczej, złowrogiej siły tylko o niej rozmawiając z innymi. Jedynym sposobem powstrzymania zła jest wykończenie wszystkich, którzy mają o nim jakąkolwiek wiedzę. Gdyż o demonie nie można mówić. Nie można nawet myśleć.
No, muszę przyznać, jest to ciekawy koncept, mogący zapewnić solidną dawkę napięcia, grozy i poczucia ogólnego „przerąbania”. I tak jest w istocie. Niewątpliwe sporym plusem filmu jest właśnie owo poczucie beznadziejności sytuacji, w której znaleźli się bohaterowie oraz ich bezsilności. Oraz umiejętne wykorzystanie w sumie ogranych motywów a także dorzucenie paru drobiazgów, mających w zamyśle tworzyć tajemnicę, zainteresować i skłaniać do zadawania pytań „o co w tym wszystkim chodzi”. Twórcy wiedzą też jak budować napięcie, nastrój a także momentami przestraszyć. Krótko mówiąc „Bye bye mana”, pomimo jego ewidentnej wtórności oraz mnogości zapożyczeń, ogląda się nieźle. Do czasu.
Im bliżej końca, tym niestety uczucie de ja vu staje się coraz bardziej nieznośne a oglądanie coraz bardziej nużące. Ale nie jest to największy zarzut. Gorsze jest to, że każdy amator kina grozy w pewnym momencie poczuje, iż historia dryfuje, płynie donikąd, do niczego nie prowadzi, poza tym robi się zbyt znajomo i wtórnie. Czyli nudno i nużąco. Końcowy twist oczywiście jest i jest oczywiście oczywisty. Po prostu jest bo jest. Rekwizyty podsuwane w toku fabuły, które w założeniu mają budować tajemnicę, okazują się zmyłką, ściemą, tanią zagrywką, mającą sztucznie zarysować coś, czego nie ma. No chyba, że twórcy mają w planie sequel.
Pro forma wspomnę o bardziej technicznych aspektach. Aktorstwo jest spoko, relacje między postaciami nawet pogłębiają historię a miejscówka (stary dom) ma swój klimat i jest umiejętnie sfilmowana. Co do wyglądu bye bye mana, to jego minimalizm wizualny jest z jednej strony ciekawy, a z drugiej jakiś taki hmmm „pretekstowy’? Na zasadzie- dajmy jakiś wygląd, na odczepnego. Generalnie ma się wrażenie, że zaproponowano coś, bo po prostu musiano. Ale nic z tego nie wynika dla historii. Za to bestia towarzysząca demonowi to jakiś ponury CGI żart. Masakra.
Generalnie słowo „pretekstowy” pasuje do obrazu „Bye bye man” bardzo. Film sprawia wrażenie, jakby grupa producentów zebrała się i pomyślała: „hej horrory są teraz na topie! A to co było w „It follows” zdobyło propsy u krytyków i publiczności więc to podkręćmy, dorzućmy coś jeszcze, co ludzie lubią i ogarnijmy mega promocję” No i tak chyba zrobiono. Tyle tylko, że w „Coś za mną chodzi” w zamyśle było przesłanie i pewien kontekst. W „Bye bye manie” tego nie ma.
Film można podsumować zwrotem „żarło, żarło i zdechło”. Obraz zaczyna się mocnym, intrygującym prologiem, dalej klimat jest naprawdę niezły, fabuła zdaje się mieć w sobie pewną tajemnicę i poprzez nawrzucanie do historii różnych rekwizytów skłania do pytań, zgadywanek i przemyśleń. Poza tym sposób na budowanie grozy i poczucia zagrożenia, choć nie całkiem nowy, jest sam w swym zamyśle naprawdę super i spełnia swoją rolę doskonale. Poszczególne sceny „straszaki” też są ok. Tyle tylko, że im dalej w las tym więcej kupy i widza coraz bardziej ogarnia przeczucie, że budowana tajemnica nie jest naprawdę tajemnicą, historii pewnie nie ma i wszystko skończy się w wiadomy sposób czyli nijak. A już w samym finale to „aż się chce wyjść z kina. I wychodzę”.
Podsumowując: „Bye bye man ” jest faktycznie filmem „pretekstowym”- pretekstem, czy może opakowaniem do planu sprzedania jak największej ilości popcornu (film popcornowy?, może to i dobre określenie). Ale w sumie to „opakowanie” jest samo w sobie „ładne”. Gdy się zakupi parę piw, zamówi parę placków i zaprosi parę znajomych to „Bye bye man” może być niezłą rozrywką. O ile nie damy się zwieść fałszywej obietnicy, że za fabularną wydmuszką kryje się coś więcej niż zestaw maksymalnie do bólu standardowych choć lubianych i zgrabnie podanych motywów wrzuconych z takiej przyczyny, że „bo to jest fajne” No chyba, że będzie sequel, wtedy może się okazać, iż jest w tym jakiś „big picture” Tak czy inaczej sprzedaż popcornu wzrośnie.
http://horroryonline.pl/film/bye-bye-man-the-bye-bye-man-2016/4522