Lubię komedio horrory. Doskonale mnie relaksują i odstresowują. Wiele z filmów, na których bawiłem się tak dobrze, że na samą ich myśl buzia mi się śmieje, należy do tego podgatunku. I żeby było jasne, nie chodzi mi o komedie typu „Scary movie” a raczej o filmy grozy z domieszką czarnego humoru. Myślę o takich dziełach jak doskonałe „Martwe Zło 2”, „Armia Ciemności”, ale też „Zarżnięci Żywcem”, „Szczęśliwe Chwile” czy obejrzany niedawno, kapitalny „Psycho Goreman” (recenzja wkrótce). Gdy więc pojawia się nowy film w takim stylu, zawsze chętnie się za niego zabieram. Tak było też w przypadku „Bloody Hell”.
W największym uproszczeniu: fabuła filmu opowiada o facecie w średnim wieku, któremu marzy się, żeby rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady, wróć… wyruszyć na wakacje gdzieś, gdzie można by zapomnieć o stresach, problemach, kłopotach. Ślepy los sprawia, że pada na Helsinki, a w Helsinkach jak to w Helsinkach, grasują szalone rodzinki czyhające na beztroskich turystów, porywające ich, aby torturować, mordować i ewentualnie zjeść. „Klasyka” w najgorszym tego słowa znaczeniu? Otóż jak to powiedział Krzysztof Krawczyk w odcinku „Świata według Kiepskich” pt. „Salto”- No, nie Marian, no nie, nie, po prostu nie”.
Wbrew temu, co się wydaje ze skrótu fabuły, film nie jest sztampowy z jednego „bloody hell” (cholernego) powodu. Dzięki głównemu bohaterowi. Jak się powiedziało, nasz turysta o imieniu Rex marzył, żeby odpocząć od stresów i problemów. A generalnie nie byle jakie to stresy. Otóż Rex zakończył niedawno długą odsiadkę w więzieniu. Na dodatek przez ogół społeczeństwa (w przeciwieństwie do sytemu sprawiedliwości, który ma go za złoczyńcę) uznany jest za bohatera, nowego Kapitana Amerykę a nawet Johna McClaine’a. A to dlatego, że w czasie napadu postawił się bandziorom. Nie będziemy spoilować, jak to się wszystko odbyło, gdyż retrospekcje z tego zdarzenia stanowią równoległy do wątku porwania przez szaloną rodzinę, drugi główny wątek fabularny. Grunt, że Rex ma dosyć rozpoznawalności, i traumatycznych wspomnień, więc rusza wypocząć do Europy. Z deszczu pod rynnę.
I tu trzeba powiedzieć jedno, postać Rexa- weterana z przeszłością, problemami i objawami stresu pourazowego (takimi jak gadanie do siebie), to jedna z najfajniejszych kreacji, jakie kiedykolwiek spotkałem w komedio horrorze. Facet jest po prostu świetny! Powoli odkrywany wątek jego „szarży” w czasie napadu, to mega wciągająca i angażująca historia a wspomniane „gadanie do siebie” jest kapitalnym sposobem budowania postaci oraz komizmu. Pokazane jest to w ten sposób, że głównych bohaterów na ekranie jest w zasadzie dwóch. Jeden uwięziony i poturbowany, tkwiący w piwnicy rodzinki z piekła rodem, a drugi to jego psychiczne alter ego napędzane prawdopodobnie przez PTSD. W teorii nie brzmi to może zabawnie, ale uwierzcie mi, dialogi między „fizycznym” przerażonym Rexem, a jego „psychicznym” nie do końca zrównoważonym odpowiednikiem są fantastyczne, kapitalne i komiczne w inteligentny sposób.
Jest to największy plus „Bloody Hell”, ale nie jedyny. „Podstawowy wątek fabularny, choć nie grzeszy oryginalnością, jest prowadzony wystarczająco dobrze, żeby trzymał w napięciu, i choć w środkowej części dłuży się troszkę, to w końcówce oferuje jazdę bez trzymanki, z obowiązkową sceną zbrojenia się w podręczne narzędzia mordu… wróć… samoobrony, oraz odpowiednią dawką porypanych akcji, jakich zwykle się oczekuje, od komedio horrorów o morderczych kanibalach.
No i, muszę to powtórzyć, historia Rexa ukazana w retrospekcjach jest tak ciekawa, angażująca i dawkowana tak umiejętnie, że z nawiązką wynagradza, lekką dłużyznę w środku wątku podstawowego.
Podsumowując „Bloody Hell” można powiedzieć, że to taka „cicha woda”. Nie licząc na wiele, dostajemy efekt „WOW”. A nawet jak się oczekujemy wiele, to nie sądzę, żeby ktoś spodziewał, się że dostanie bohatera, którego nie tylko da się lubić, ale wprost się uwielbia, a co za tym idzie, naprawdę mocno mu się kibicuje! Niby to powinno być oczywiste, a przecież nie jest jakoś częste w horrorach (dobra, wiem „Martwe Zło”, ale czy coś jeszcze?) . Krótko mówiąc „Bloody Hell”, to kawał bezpretensjonalnej, angażującej, trzymającej w napięciu i okraszonej inteligentnym humorem rozrywki, który mimo, pozornie sztampowego (i drobinę przeciągniętego w środkowej części) wątku głównego, jest w gruncie rzeczy petardą. Dla mnie to „must see”.
autor: Goro M