Dziś podzielimy się z Wami opisem przypadku będącego przykładem na to, że można przy pomocy niskobudżetowych nakładów, wyświechtanej konwencji, ogranych środków oraz zapożyczonych motywów przedstawić ciekawą, trzymającą w napięciu, momentami straszącą, a nawet dającą do myślenia historię. Na dodatek opowiedzianą w filmie będącym debiutem reżyserskim. Taka sytuacja. The Banshee Chapter. Po pierwsze jest to trochę quasi found footage, bardziej nawet taki horror zawierający wstawki „dokumentalizacyjne” (pochodzące ze znalezionych kaset, coś jak Poughekspiee tapes, czy Atticus Institute), po drugie formalne środki straszenia (nie piszę tu o klimacie czy historii bo to jednak co innego) to głównie jump-scare’y. Całość jest ewidentnie niskobudżetowa.…
Autor: homer
No i nareszcie przyszedł czas na recenzję gierki. Z tytułów, które mamy aktualnie na tapecie czyli Metro- Last Night, Dead Island i Nosfearatu: Wrath of Malachi udało się ukończyć ten ostatni. I jak nasze wrażenia? Wyjątkowo nie będę się rozwodził na temat fabuły, bo jest ona nieskomplikowana i w sumie klasyczna. Jesteśmy bezimiennym bohaterem, który samotnie wkracza do zamku potężnego krwiopijcy, w celu pokonania go raz na zawsze. Ale nie tylko. Musimy też uratować członków naszej rodziny, która więziona jest w zamczysku przerażającego nosferatu. To tyle. Standardowo przy recenzowaniu gry przychodzi do mnie refleksja, że twór z kategorii komputerowej rozgrywki…
Rozpoczynamy festiwal filmów dziwnych, dziwniejszych a nawet niebanalnych. Na pierwszy ogień autorskie dzieło (scenariusz, reżyseria, a nawet muzyka) Jamesa P. Laya pt. Dreamland. Film ten miał być lekarstwem na dręczącą mnie od pewnego czasu bolączkę polegająca na ciągłym wrażeniu, że wszystkie horrory to już jest ciągle to samo, jeden z hmmm powiedzmy pięciu odgrzewanych kotletów. W poszukiwaniu czegoś kompletnie innego trafiłem na Dreamland właśnie, którego opis zapowiadał, że będzie podobny zupełnie do niczego (że tak sparafrazuję rapera Sokoła). No cóż. W tym aspekcie Dreamland na pewno mnie nie zawiódł. Niestety z wieloma innym aspektami nie było już tak dobrze. Aczkolwiek…
Z filmem „Martwe ptaki” wiązałem sporo nadzieje. Opinie w internecie mówiły, że jest całkiem niezły, że klimatyczny, że dobre zakończenie i że horror w starym dobrym stylu. Przede wszystkim jednak zaciekawiło mnie miejsce oraz czas, w którym rozgrywa się historia. Otóż akcja ma miejsce na dzikim zachodzie a fabuła opowiada o bandzie złoczyńców, która napada na bank, kradnie złoto i zamierza z nim zwiać. Napad się udaje, łup zostaje przechwycony, ale w czasie akcji pada kilka niezaplanowanych trupów, w tym niewinne dziecko. Złoczyńcy uciekają do wcześniej zaplanowanej kryjówki, którą jest opuszczone ranczo. Po drodze jeszcze ma miejsce dziwne wydarzenie- rabusie…
Final Girl jest pierwszym filmem, który odpaliłem po dłuższej przerwie. Nie ukrywam, że zachęciła mnie do tego okładka, która jak się okazało miała tyle wspólnego co ja z abstynencją… Jak widać na załączonym obrazku, główną bohaterką filmu jest blondynka o imieniu Veronica 😀 Do rzeczy… Zwiastun: https://www.youtube.com/watch?v=Ec1-3Fjxy0c Początek filmu nawet przypadł mi do gustu. Dziewczyna od najmłodszych lat przechodzi szkolenie niczym Nikita. Fajny klimat, lubię tego typu kino. Niestety Abigail Breslin nie przypadła mi do gustu, zarówno wizualnie jak i aktorsko. 🙁 Później było już tylko gorzej, a w zasadzie nasuwała mi się tylko jedna myśl -…
Dzisiejsza recenzja dotyczyć będzie dwóch filmów na raz (choć w zasadzie skupię się głównie na jednym, późniejszym, zaś o drugim jedynie wzmianka)- anime: Vampire Hunter D i późniejszego Vambpire Hunter D: Żądza Krwi (Bloodlust). Dwie historie o tej samej postaci, które dodatkowo obejrzałem jedna po drugiej, świetnie się nadają do ich łącznego omówienia. Zanim przejdę do recenzji właściwej, krótka dygresja na temat tego, co mnie skłoniło do odpalenia tych filmów. Otóż kolega z pracy, który zna moją geekowską komiksową pasję, chcąc sobie odświeżyć swoją młodzieńczą fascynację mangą i anime, założył, że pewnie w tym też jestem oblatany więc z pewnością…
Przy okazji jednej z ostatnich recenzji pisałem, że coraz trudniej mi trafić horror, z którego byłbym zadowolony, taki, którego klimat grozy lub choćby niepokoju wywołałby u mnie ciarki, zawładnął mną, oczarował. W akcie desperacji powziąłem decyzję o sięganiu do gatunków, za którymi teoretycznie nie przepadam, ale skutek tego nie był jakiś spektakularny. Pewnego wieczoru, gdy znów z rezygnacją przerzucałem kolejne pozycje czując, że cokolwiek bym nie wybrał, znów będę rozczarowany, siostra, która też jest fanką horroru, i która często ze mną ogląda, zaproponowała „Koralinę”. Na początku pomyślałem- nie no bez sensu- ale później sobie przypomniałem, że siostra jak coś poleca,…
Dużo osób będących wielbicielami gatunku found footage na różnych forach i gdzie bądź pyta, czy ktoś zna i może polecić coś podobnego do Grave Encounters. Pytanie słuszne bo Grave Encounters to taki wzorzec z Sevres dla foound footage, i o ile bardziej wymagającym fanom tej stylistyki poleciłbym bardziej poszukujące filmy (np Borderlands), to tym, którzy chcą zobaczyć przysłowiową „klasykę westernu” ff, możliwie podobną do Grave Encounters właśnie, bez wahania poleciłbym Entity, mimo, że momentami….przestaje korzystać ze środków tego gatunku i tej stylistyki (o czym za chwilę). Entity opowiada o grupie filmowców, autorów programu o nawiedzonych miejscach i innych niewyjaśnionych zagadkach,…
Muszę przyznać, że choć jestem wielkim fanem kina grozy, to im więcej filmów oglądam, tym bardziej ogarnia zwątpienie. Najważniejsze klasyki widziałem już wielokrotnie, a”nowości” (powiedzmy filmy po 2000 roku) zwykle nie zachwycają- są na jedno kopyto, lub nudne. Najczęściej i to i to. Już coraz rzadziej chce mi się coś włączać, bo mam przeczucie, że znów się rozczaruję. Ale może to moja wina? W końcu z reguły nie włączam horrorów z pewnych gatunków: monster, werwolf, slaher czy zombie. No właśnie.., zombie. Ostatnie dzieło z tej kategorii: „Train to busan” sprawiło, że faktycznie zrozumiałem, iż moje rozczarowanie wynika z moich własnych…
Slasher. Jakże trafny tytuł dla pierwszej autorskiej produkcji serialowej telewizji Chiller TV. Znamienne, że nie pokuszono się na żaden dodatkowy podtytuł (w stylu np: Slasher:zemsta za grobu, Slasher: powrót maniaka, Slasher: witaj w domu Katie or compatybile) czy przymiotnik czy inny dodatek określający (Amerykański Slasher, Upiorny Slasher czy nawet przewrotnie Kolejny Slasher lub „The” Slasher, ha!). Dlaczego znamienne? Bo dostajemy dokładnie to, co w tytule. Ani odrobinkę więcej, ani też mniej. Czy to dobrze? Czy dostajemy, „aż” Slasher, czy „tylko” Slasher? Już pilot zwiastuje bardzo znajomą fabułę. Otóż w Hallowenową noc młoda rodzina z małego miasteczka zostaje brutalnie zamordowana. Masakrę…