Regularnie (well, na razie dwa razy) staramy się wrzucać zestawienia kolejnych 10 najlepszych horrorów przez nas obejrzanych i zrecenzowanych, a tym razem dla odmiany postanowiliśmy jednak zbiorczo was ostrzec i zrobić taką podobną listę, z tym że horrorów naprawdę złych. I nie tak złych, że aż dobrych, ale tak złych, że aż złych, przed którymi pozostaje tylko ostrzegać, aby każdy oszczędził sobie czasu i nerwów i nie szedł tą drogą. Dla zamieszczenia filmu na liście 10 najlepszych, uznawaliśmy, że muszą się w tym duchu wypowiedzieć, co najmniej 2 osoby (spośród trzech autorów bloga). Tu jednak przyjedliśmy inną metodologię, żaden z…
Autor: homer
W kategorii „odświeżanie klasyki” , tym razem film, który jest względnie nowy (np. na tle takiego Dziecka Rosmary, czy Egzorcysty), ale jest prawdziwą petardą i klasyką jak najbardziej. Po prostu instant classic czyl Hellraiser (Wysłannik piekieł). Nie wierzę, że ktoś nie słyszał o tym filmie, który dał początek jednej najbardziej charakterystycznych serii kina grozy i dał nam jedne z najbardziej ikonicznych, tego kina, postaci czyli Cenobitów (ze szczególnym uwzględnieniem Pinheada). Tytułem obowiązku przypomnijmy jednak, że fabuła prezentuje się mniej więcej tak: Frank Cotton rozwiązuje tajemnicę magicznej kostki Lamarchanda i wkracza w świat Cenobitów – piekielnego wymiaru, w którym ból i…
„A dark song” to horror spod znaku okultyzmu, a ten podgatunek jest moim drugim ulubionym (zaraz po klimatach piekielnych) podgatunkiem kina grozy. Ale nie to mnie przekonało do odpalenia. Włączyłem ponieważ bardzo ceniony przez nas portal „Galeria horroru” szczerze ten film polecał. Nadmienię też, że oceny tego portalu są nie tylko zwykle celne i merytoryczne, ale też ciut bardziej surowe niż te, które sami byśmy wystawili tym samym filmom (zwykle o przysłowiową jedną czaszkę). Tak więc jak „Galeria horroru” coś poleca to „wiedz, że coś się dzieje”. Apetyt na horrorwą ucztę był bardzo duży. Fabuła jest nieskomplikowana i wręcz standardowa,…
O Domie woskowych ciał od dłuższego czasu słyszałem dużo dobrego. Długo jednak nie mogłem się do niego zabrać, ale w końcu się udało. I od razu powiem, nie trzymając was w niepewności, że , mimo, że film ten jest hmmmm, mocno od twórczy, to podobał mi się. Jest to film, w pełnym znaczeniu tego zwrotu, bardzo udany. Jest udany, mimo tego, że do gatunku nic nie wnosi i jest oparty na wielu gatunkowych kliszach, a w ogóle to stanowi (podobno, bo poprzedników nie widziałem), remake remake’u (znaczy wcześniej już były dwa filmy, na których Dom woskowych ciał jest oparty). Ta…
„Raw” jest najnowszym przedstawicielem francuskiego kina grozy, co dla każdego znawcy horroru musi być niezłą rekomendacją. Wszak kraj Asteriksa i Obeliksa ostatnimi czasy horrorem stoi. Wystarczy powiedzieć, że z Francji pochodzą takie petardy jak Haute Tension, Frontiers, czy Martys a także na przykład Sheitan, które bez wątpienia jest dziełem oryginalnym. Wszystkie wspomniane przykłady świadczą o charakterystycznym rysie współczesnego horroru frankońskiego, które cechuje zwykle bezkompromisowość, spora siła wyrazu i pewna dawka zakręconego szaleństwa. Kolejnym aspektem, który robi smaka na seans „Raw” jest fakt, że film ten podejmuje tematykę kanibalizmu a poza tym podobno w kinach ludzie mdleli. Na ten „fakt” zareagowałem,…
Niewinna krew Grahama Mastertona to w dorobku tego autora książka dość nietypowa, mimo, że zawiera kilka ewidentnie i 100% charakterystycznych dla tego pisarza elementów. Jak wiadomo Graham Masterton jest znany jest z horrorów (sprawdzić czy nie Magia Seksu), już trhillery są dla niego dość nietypowe. Zaś Niewinna Krew jest jeszcze bardziej nietypowa, bo jest to w zasadzie coś z pogranicza kryminału i thrillera, aczkolwiek z obowiązkowymi dla pana Grahama wątkami nadprzyrodzonymi, bardzo w jego stylu. Książka rozpoczyna się mocnym akcentem, czyli atakiem terrorystycznym na szkołę, do której uczęszczają głównie dzieci wpływowych person Hollywood (scenarzystów, producentów etc). Z czasem ataki zaczynają…
„Dolores Claiborne” to jedna z powieści z tzw. „kobiecej trylogii” autorstwa mistrza horroru- Stephena Kinga. Pozostałe dwie to „Gra Geralda” i „Rose Madder”. „Gry” nie czytałem, ale „Rose Madder” jak najbardziej i mimo, że ni było to mistrzostwo świata (zwłaszcza jak na Kinga), to książka nawet mi się podobało (zainteresowanych odsyłam do recenzji). Chociaż każda z powieści z „kobiecego cyklu” opowiada całkiem inną historię i posiada innych bohaterów to świadomość wspólnych dla całej trylogii elementów nastroiła mnie pozytywnie. Bo owe elementy bardzo mi w „Rose Madder” podpasowały. Ale po kolei. Fabuła jest prosta jak budowa cepa. Oto na posterunek policji…
W ramach uzupełniania klasyki zabraliśmy się, po Egzorcyście, za kolejny film tj. Smętarz dla zwierzaków. Oczywiście jest to klasyka o wiele mniejsza niż ten pierwszy obaz, but still, jest przede wszystkim na podstawie jednej z najważniejszych i najlepszych książek Stephena Kinga (pod tym samym tytułem, ja stawiam ją nawet na tej samej półce, co To), film jest zaś dość oldschoolowy (in a good way) więc w zalewie ciągle takich samych horrorów po 2000 r, tak sobie go będziemy klasyfikować, jako taką mniejszą klasykę. Anyways. Punkt wyjścia filmu jest taki sam jak w książce będącej jej pierwowzorem. Młode małżeństwo z dziećmi…
W sumie jakoś tam staramy się być na bieżąco z nowymi „hitami” mainstreamu (Obecność, Autopsja Jane Doe, Cure For Wellness, Uciekaj, ByeBye Man, Aplikacja, zaraz wlatuje Raw), a z powodu urodzin w jedynie słusznej dekadzie (so eighties!) jesteśmy naturalnie obcykani w horrorach, których najlepsze dni przypadły na lata naszej młodości (VHS, bitches!), ale jak wiadomo to dużo za mało aby kompetentnie prowadzić fajnego bloga o naszym ulubionym gatunku. Ponieważ staramy się czerpać wzory od najlepszych (pozdrowienia dla NTNW, horrorlandu i galerii horroru!) postanowiliśmy zacząć nadrabianie (na początek nieco nowszej) klasyki, co do której aż wstyd się przyznać, że dotąd nie…
„Lekarstwo na życie” to, obok „Bye bye mana” i „Uciekaj”, jeden z najbardziej reklamowanych i propagowanych horrorów 2017 roku. I z całej tej trójki był tym obrazem, na który nakręciłem się najbardziej. Trailer „Bye bye mana” na moje wprawne horrorowe oko zapowiadał dobrze zrealizowaną sztampę (i raczej oko mnie nie zawiodło) zaś ze zwiastuna „Uciekaj” niewiele wynikało a w ogóle to wróżyło bardziej thriller niż typowe kino grozy. Jeśli natomiast chodzi o „Cure” for wellnes” to zapowiadało się, że film ten będzie miał wszystko co uwielbiam: mroczną tajemnicę, niepokojącą atmosferę, niebanalną intrygę, klimaty medyczno-psychiatryczne a nawet trochę golizny i obrzydliwości.…