Na rekomendacje odnośnie „Dark Waters” trafiłem na jednej z facebookowych grup dla fanów grozy. Prawdopodobnie był to fanpage: „Fani Horroru”, który polecamy, albowiem zrzesza liczne grono znawców, a poza tym jest bodajże największą tego rodzaju grupą w polskim Internecie. No i jeden z nas jest tam adminem. W każdym razie post odnośnie „Dark Waters”, który tam wypatrzyłem bardzo mnie zaciekawił. Szybko więc przewertowałem też Youtube’a i okazało się, że wspomniany film jest reklamowany jako „najlepszy horror, o którym nie słyszałeś”. Faktycznie o nim nie słyszałem i faktycznie wyglądał bardzo dobrze. Czym prędzej więc odpaliłem.
Opisywany film (będący koprodukcją włosko-rosyjsko-brytyjską) opowiada historię młodej dziewczyny imieniem Elizabeth, która przyjeżdża do tajemniczego, żeńskiego klasztoru zlokalizowanego na wyspie gdzieś w Rosji. Bohaterka odwiedza owo miejsce, gdyż tu się urodziła. Matka Elizabeth zmarła przy porodzie zaś ojciec bardzo szybko zabrał córkę z owej zagadkowej mrocznej wyspy. Dziewczyna pragnie więc poznać tajemnice swej przeszłości, która coraz częściej nawiedza ją w snach. Po przybyciu na miejsce okazuje się, że zakonnice zamieszkujące przybytek odprawiają zagadkowe rytuały a historia młodości bohaterki jest jeszcze bardziej dziwaczna, mroczna i nieodgadniona niż się wydaje.
Pierwsze, co należy powiedzieć o „Dark Waters”, to to, że film ten ma klimat przywołujący na myśli najwybitniejsze dzieła włoskiego nurtu „giallo”, takie jak „Suspiria”, „Kościół” (reżyser recenzowanego dzieła pochodzi z resztą z tego samego kraju, co Dario Argento). Drugie, co należy stwierdzić, to to, że fabuła (atmosfera z resztą też) kojarzy się mocno z opowiadaniami Lovecrafta. Trzecie zaś, co charakteryzuje „Temnye Vody” to, to że obraz czerpie mocno z tzw. nurtu „nunsploitation”. I teraz pytanie za 666 punktów. Czy tak mieszanka może być nieudana? Chyba tylko jeśli reżyser jest dyletantem. A nie jest. Najwyraźniej jednak wie, jak wyglądać, brzmieć i jak opowiadać powinien horror.
Powiem tak… „Dark Waters” jest według mnie niczym metr (lub kilogram) z Sevres filmowej grozy, mókłby być wzorcem klasycznego (w najlepszym tego słowa znaczeniu) horroru, przykładem tego jak horror powinien wyglądać. Przynajmniej ja, gdy wyobrażam sobie w myślach filmowy „straszak”, to wychodzi mi coś bardzo zbliżonego pod każdym względem, do tego co reprezentują sobą „Temnye Vody”.
Klimat jest tu po prostu niesamowity! Gęsty, mroczny, posępny, tajemniczy, oddziaływający „podskórnie” i wywołujący odczucie niepokoju przez cały seans aż do samego (wspaniałego) zakończenia. Osiągnięte zostało to wieloma sposobami. W pierwszej kolejności oczywiście plastyką. Takich ujęć i kadrów nie powstydziłby się nie tylko mistrz Argento (kto oglądał oryginalną Suspirę, ten wie, czemu przywołuję to nazwisko), ale chyba w ogóle nikt. Toż to kwintesencja gotyckiej grozy i uczta dla oczu! A muzyka? Uczta dla uszu. Jest po prostu doskonała. Na dodatek jest jej sporo, fantastycznie dopełnia, to co pokazane jest na ekranie i tworzy genialną atmosferę. Krótko mówiąc- tak powinien wyglądać i brzmieć klasyczny gotycki horror.
A fabuła? Ta też jest świetna. Oferuje mroczną i szokującą tajemnicę, obecne są w niej kulty, rytuały, przepowiednie, pieczęcie i bluźniercze wierzenia. W połączeniu z symboliką chrześcijańską i nawiązaniami do nurtu „nunsploitation” daje wybuchową mieszankę i jest tym o czym bez wątpienia marzy każdy fan strasznych opowieści. Jeśli do tego dodać podążanie tropami „samotnika z Providence” i wymyślonej przez niego mitologii, to sami powiedzcie, może być lepsza mieszanka? Moim zdaniem nie.
Co do minusów „Dark Waters”, to… w zasadzie ich nie ma. No dobra, powodowany rzetelnością recenzenta trochę się poczepiam. Aktorstwo niezbyt mnie przekonało. Główna aktorka była jakaś taka mało ekspresyjna, wyciszona i bez emocji. Może taki był zamysł, ale odczuwałem delikatny zgrzyt. Drugim niewielkim minusem jest to, że fabuła, choć świetna, jest może jednak zbyt klasyczna? Chodzi o to, że rozwiązanie zagadki odgadłem w sumie sporo przed końcem filmu i choć w finale wszystko ładnie wskakuje na swoje miejsce a prawda okazuje się szokująca, nie obraziłbym się, gdyby historia była ciut bardziej skomplikowana i było w niej więcej mylących tropów.
Pomijając wspomniane minusy, „Dark Waters” to film wspaniały! Niemalże doskonały i niemalże arcydzieło. Jest to idealnym przykładem tego jak powinien być zrobiony wzorcowy, klasyczny gotycko- lovecraftowy (samo to połączenie to już samo piękno i dobro) horror. Wizualnie i dźwiękowo to bez wątpienia arcydzieło i majstersztyk, a i fabuła nie zawodzi i jest po prostu świetna. Dlaczego więc nie najwyższa możliwa ocena. Dlatego, właśnie, że film jest może ciut zbyt wzorcowy i zbyt klasyczny. Oferuje nam, to o czym jako fani horroru marzymy, ale nie zaskakuje niczym więcej. Nie definiuje gatunku jak „Obcy” czy „Egzorcysta”, nie ryje bani emocjonalnym katharsis niczym „Harry Angel” i nie ma aż tak wybitnej, zaskakującej, głębokiej i bogatej w podteksty historii jak „Opowieść o dwóch siostrach” i nie jest też arcydziełem sztuki filmowej posługujących się poetyką grozy a będącym czymś więcej niż horrorem, tak jak robi to „Ligthouse”. Jest to po prostu horror, najbardziej horrorowy w swojej horrorowości jak to tylko możliwe. Dla mnie to bardzo dużo i stwierdzam, że „Dark Waters” ląduje w mojej czołówce najlepszych filmów grozy, jakie kiedykolwiek widziałem. Może nie w takiej super ścisłej , ale prawdopodobnie w pierwszej dziesiątce. Biorąc pod uwagę ile horrorów widziałem, to wybitne osiągnięcie.